Gdy
dojechaliśmy do Bernabeu na parkingu nie było zbyt wiele osób. Poszliśmy prosto
do szatni przebrać się.
-
No jesteś! Zaczęłyśmy się martwić, że zgubiłaś się gdzieś! Czy coś! -
przywitała mnie od progu Akile.
Szatnia
pulsowała emocjami. Czuło się ekscytacje, podniecenie i adrenalinę. Ubrałam się
w klubowe dresy, położone na ławeczce koło szafy z moim zdjęciem i tabliczką z
imieniem. Gdy zaczęłam zbierać swoje rzeczy do plecaka, okazało się, że nie
mogę znaleźć telefonu.
-
Tu nie ma. - powiedziała Akile podnosząc się z podłogi. Zaglądała pod szafkę.
-
Co ja z nim zrobiłam? - przeczesałam włosy ręką usilnie próbując sobie
przypomnieć, gdzie ostatni raz go używałam.
-
Zastanów się, gdzie ostatni raz go używałaś? - zapytała wnikliwie Lee.
Usiadłam
na ławeczce, oparłam głowę na rękach wbijając sobie łokcie w uda. W szatni nie
było już nikogo.
-
Alex, błagam, myśl szybciej. Spóźnimy się zaraz. - Rose przestępowała nerwowo z
nogi na nogę zerkając co chwila na zegarek.
-
I samochód odjedzie bez nas! - pisnęła Akile.
-
Chyba autobus. - poprawiła ją Lee.
-
Samochód! - prawie krzyknęłam podrywając się na nogi.
-
Nie. Jedziemy autobusem. - Lee spojrzała na mnie zdziwiona.
-
Nie, nie. Mój telefon jest chyba w samochodzie.
-
Jakim samochodzie? - zapytała Rose, ale ja już byłam na korytarzu.
Przy
drzwiach prowadzących na miejsce postoju naszych autobusów zobaczyłam Crisa
wychodzącego razem z Marcelo i Pepe.
-
Cristiano! - krzyknęłam i puściłam się biegiem w ich stronę. Zatrzymali się i
odwrócili zdziwieni.
-
Alex! - przywitał mnie Marcelo z wesołym uśmiechem.
-
Cris! Słuchaj! Chyba zostawiłam telefon u ciebie w samochodzie. Nigdzie nie
mogę go znaleźć. Wiem, że zawracam ci głowę. Daj mi może kluczyki to skoczę
poszukać.
-
Pójdę z tobą. - powiedział oddając swoją walizeczkę Marcelo.
Drzwi
prowadzące na parking, na którym parkowali zawodnicy znajdowały się po drugiej
stronie korytarza. Ruszyliśmy w ich stronę truchtem. Złapałam w locie swój
plecak, który trzymała Akile.
-
Zobaczymy się w autobusie. - krzyknęłam do nich wychodząc za Cristiano na
parking.
Zaczęliśmy
się rozglądać, szukając niebieskiego Audi Crisa.
-
Alarm. - powiedziałam krótko.
Cristiano
wyciągnął kluczyki i kliknął guzik od alarmu. Samochód odezwał się na prawo od
nas prawie na drugim końcu parkingu. Rzuciliśmy się biegiem w jego kierunku.
Otworzyłam drzwi od strony pasażera i zaczęłam nerwowo przerzucać wszystkie
rzeczy we wnęce pod szybą i w schowku. Nie przyniosło to jednak skutku.
-
Mam! - krzyknęłam wesoło po kilku minutach wyciągając rękę z telefonem spod
siedzenia pasażera.
-
Dobra! Teraz szybko! - powiedział Cris zamykając samochód.
Puściliśmy
się biegiem w drogę powrotną. Gdy wypadliśmy zdyszani na płytę parkingu
autobusów z przerażeniem zobaczyłam, że jeden z autobusów właśnie wyjeżdża na
ulicę. Jeszcze bardziej się wystraszyłam, gdy okazało się, że autobus, który
został, jest autobusem panów. Stanęłam
jak wryta w połowie drogi między drzwiami i autobusem. Cris nie zauważył mojego
stanu i wskoczył do autobusu zostawiając mnie samą. Usłyszałam gdzieś za moimi
plecami otwierające się drzwi.
-
Alex? I co? Znalazłaś ten telefon? - zapytał Jose podchodząc do mnie. - Co się
stało? - zapytał wystraszony.
-Chyba…
uciekł mi autobus. - powiedziałam grobowym tonem.
-
Nie, no przecież stoi. - kiwnął głową w kierunku autobusu, który został na
parkingu.
Spojrzałam
na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem. Uśmiechnął się do mnie, objął mnie
ramieniem i poprowadził do autobusu panów. Gdy weszliśmy do środka zobaczyłam
wszystkich piłkarzy łażących po autobusie, usadawiających się na swoich
miejscach, wygłupiających się ze swoimi kolegami.
-
Zajmij sobie jakieś fajne miejsce. - powiedział Jose sam usadowiwszy się na
pierwszym siedzeniu.
-
Alex. - odwróciłam się usłyszawszy za sobą głos trenera, gdy powoli ruszyłam na
tył autobusu wciąż niezauważona przez piłkarzy. - Jakby byli zbyt nieznośni
możesz tu wrócić. Chociaż to tylko krótka droga na lotnisko.
-
Jasne. Dzięki. - uśmiechnęłam się i ruszyłam w głąb pojazdu, który właśnie
ruszył.
-
Alex! - krzyknął zadowolony Pepe, który zauważył mnie jako pierwszy. Spora
grupa pochylała się nad jego siedzeniem, większość odwrócona do mnie plecami.
-
Co Alex? - zapytał Marcelo, który wciąż mnie nie zauważył.
-
No Alex. Tam. - Pepe z uśmiechem kiwnął głową w moją stronę i wszyscy na mnie
spojrzeli. Rozległy się wesołe okrzyki i powitania.
-
A co ty tutaj robisz? - zapytał Ozil.
-
Stoję. - odpowiedziałam błyskotliwie.
-
To może usiądziesz? - zaproponował Cristiano zajmując miejsce obok którego
stałam i przesuwając się pod okno by zrobić mi miejsce.
-
A może Alex nie chce siedzieć z tobą? - powiedział oskarżycielskim tonem
Marcelo. - Może woli siedzieć z kimś fajniejszym? Na przykład ze mną? - on też
usiadł na swoim siedzeniu zwalając plecak na podłogę i uśmiechając się do mnie.
Już
praktycznie wszyscy siedzieli na swoich miejscach i, o dziwo, prawie każdy
siedział sam. Jedynie „piątka” z tyłu autobusu była zajęta przez trzech
bramkarzy, Kakę i Di Marię. Wszyscy poza nimi patrzyli na mnie sugestywnie się
uśmiechając, a ja stałam jak słup soli kombinując jak wyjść z tej sytuacji tak,
żeby nikogo nie urazić.
-
Alex woli Hiszpanów! - stwierdził głośno Ramos pewnym głosem. Uśmiechnął się do
mnie ukazując w szerokim uśmiechu swoje białe zęby i poklepał sugestywnie
miejsce obok siebie.
-
Pffff! - to Pepe. - Chyba śnisz! Kto ci nawciskał takich głupot, że Alex woli
Hiszpanów?
-
To nie żadne głupoty! - krzyknął Ramos. - To prawda! Powiedz mu Alex! Powiedz,
że wolisz Hiszpanów!
-
Alex! Nie słuchaj ich. Usiądź ze mną. - powiedział Ozil.
-
Nie! To nie fair! Alex! Usiądź ze mną! Ze mną najmniej rozmawiasz! Czuję się
taki odrzucony! - lamentował Marcelo przy czym jego mina wskazywała na to, że
się zaraz popłacze.
-
Alex. Daj sobie spokój z tymi wariatami. Chodź do nas. Jesteśmy poważnymi,
dorosłymi mężczyznami i nie zachowujemy się jak… - Ikerowi zabrakło słów.
-
Banda dzieciaków. - dokończył za niego Kaka.
-
Tak Alex. Chodź do nas. Jak się posuniemy to się zmieścisz. Możesz siedzieć
koło mnie! - zawołał wesoło Di Maria z dziecinną radością w tych swoich sarnich
oczach. Na jego twarz wstąpiły niezdrowe rumieńce widoczne nawet w wątłym
świetle autobusu.
-
Alex. Nie słuchaj ich! - Krzyknął Alvaro wypychając siedzącego obok Albiola. -
Chodź do mnie.
-
Ej, dzięki! - powiedział Raul do przyjaciela zbierając się z podłogi, po czym
zwrócił się do mnie - Alex. Jestem poszkodowany. Zostawiony. Opuszczony przez
najbliższego przyjaciela. Nie możesz mnie tak zostawić. Samego.
Mówiąc
to robił taką minę, że aż mi się go zrobiło żal.
-
Nie płacz Paniusiu! - krzyknął do niego Marcelo. - Alex chodź do mnie!
Piłkarze
zaczęli kłócić się ze sobą na temat tego z kim miałam usiąść bardzo
gestykulując i podnosząc się ze swoich miejsc. A ja nie wiedziałam co mam
robić. Najbardziej darli się chyba Marcelo, Ronaldo i Di Maria. Czułam się
rozbawiona i jednocześnie zdenerwowana. Naprawdę nie wiedziałam co począć.
Rozglądając się po autobusie zobaczyłam, ze tuż obok miejsca w którym stałam,
vis a vis siedzenia, na którym siedział Ronaldo, który właśnie tłumaczył coś po
portugalsku Pepemu, siedział samotnie Xabi. Spoglądał w okno. Był jedynym
człowiekiem w tej grupie tak bardzo przypominającej wtedy stado rozzłoszczonych
szympansów kłócących się o plastikowego banana. Chyba w odbiciu dostrzegł, że
na niego patrzę. Odwrócił więc głowę i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się
łagodnie i ciepło. Bez słowa ściągnął plecak z siedzenia obok. Odwzajemniłam uśmiech
i usadowiłam się obok niego.
-
Jestem ci dozgonnie wdzięczna za ratunek. - powiedziałam na tyle głośno, żeby
mnie usłyszał bo wkoło nas wciąż wrzało od kłótni piłkarzy, którzy nawet nie
zauważyli, że już nie mają się o co kłócić.
-
Nie ma za co. - powiedział obdarzając mnie kolejnym zabójczo miłym uśmiechem.
Spomiędzy
siedzeń wyłoniła się postać Jose.
-
Co tu się dzieje? Co za krzyki? - zapytał.
Nagle
wszyscy umilkli z pokorą.
-
Bo trenerze, chodzi o to, że nie wiemy z kim Alex ma usiąść. - odpowiedział
Iker.
Jose
zmarszczył brwi i spojrzał po nich groźnie, choć byłam prawie pewna, że na jego
ustach na ułamek sekundy zagościł uśmiech. Bardzo krótki ułamek sekundy.
-
Ale przecież Alex już siedzi. - zauważył błyskotliwie.
Piłkarze
zdziwieni rozejrzeli się i dostrzegli mnie siedzącą z Xabim. Spojrzałam na
mojego sąsiada, bo nie wiedziałam, gdzie oczy podziać. On oczywiście uśmiechnął
się do mnie.
-
Wygląda na to, że wasz spór jest rozwiązany. I że możecie wytrzymać tą chwilę,
aż do lotniska, w spokoju. Chociaż względnym.
Nikt
nic nie odpowiedział. Jose posłał im kolejne srogie spojrzenie po czym puścił
mi perskie oko i miły uśmiech. Odwrócił się i wrócił na miejsce.
-
Mówiłem, że Alex woli Hiszpanów. - powiedział smutno Ramos.
-
Ta. - mruknął obrażony Cris opadając na siedzenie.
Piłkarze
znów się do siebie podosiadali. Resztę drogi na lotnisko panował o wiele
większy spokój. Sama rozmawiałam z Xabim. W sumie o niczym konkretnym.
Opowiadał mi o tenisie, o którym ja nie miałam zielonego pojęcia, a on był
wyjątkowym pasjonatem. Miałam nieodparte wrażenie, że siedzący przed nami Mesut
i Cris cały czas starali się usłyszeć treści naszej rozmowy. Ale może mi się
tylko wydawało. Po czterdziestu pięciu minutach dotarliśmy na lotnisko.
Wsiadłam do samolotu razem z panami. Dziewczyny siedziały już na miejscach. Gdy
mnie zobaczyły uśmiechnęły się przepraszająco, mówiąc że nie mają dla mnie
miejsca.
-
Coś wymyślę. - uśmiechnęłam się, a w duchu wyobraziłam sobie kolejną siarczystą
kłótnie pomiędzy członkami drużyny.
Gdy
się odwróciłam zobaczyłam, że wszyscy piłkarze ukradkiem mi się przyglądają.
Wiedziałam, że tylko czekają aż wybiorę jakieś konkretne miejsce po czym rzucą
się na mnie jak wygłodniałe stado wilków na świeże mięso. Musiałam kogoś
wybrać. Nie było innego wyjścia. W samolocie były dwa rzędy siedzeń po trzy w
każdym rzędzie. Naprawdę nie chciałam słuchać ich kłótni. Postanowiłam wybrać
więc najbezpieczniejszą opcję. Stanęłam obok siedzenia na którym siedział Dudek
i powiedziałam po polsku:
-
Pomocy.
Uśmiechnął
się tylko i przesunął na miejsce pod oknem. Zostało jeszcze jedno miejsce.
Odwróciłam się w stronę piłkarzy, którzy udawali, że wciąż szukają sobie
najodpowiedniejszych miejsc, zerkając na mnie co chwila.
-
Xabi. Byłbyś tak miły i wsadził mój plecach na półkę bagażową. Bo nie sięgnę. -
zwróciłam się do Alonso z miłym uśmiechem. Wsiadał właśnie do samolotu.
Modliłam się w duchu, żeby zrozumiał moją aluzję.
-
Jasne. - powiedział.
Rozległy
się ciche jęki i padło kilka przekleństw. Reszta piłkarzy zaczęła w końcu
siadać. A ja wolna od zmartwień usadowiłam się wygodnie między Dudkiem i
Alonso. Na początku rozmawialiśmy o różnych codziennych sprawach, później
trochę o graczach z Coruñii. Ale dość szybko dopadło mnie zmęczenie i gdy
panowie zaczęli rozmawiać o golfie usnęłam opierając głowę o ramie Xabiego.