środa, 16 lutego 2011

002. Propozycja nie do odrzucenia.

Umówiłam się z Julką o 11.00 w centrum handlowym. Zazwyczaj przychodziła na mecze, ale akurat dzisiaj musiała z samego rana pilnować malutkiej bratanicy. Gdy wychodziłam spod prysznica była 11.30. „No pięknie! Jula mnie zamorduje!” - Pomyślałam. Szybko się ubrałam, torbę z brudnymi ciuchami i dresami, w których przyjechałam oddałam tacie, a sama omijając świętujące zwycięstwo koleżanki wymknęłam się z szatni jak najszybciej. Przy wyjściu potrąciłam jeszcze jakiegoś mężczyznę, aż wypadł mu z ręki czarny notes. Krzyknęłam przez ramie: „;Przepraszam! Śpieszę się!” i pognałam na najbliższy przystanek. Akurat zdążyłam na autobus jadący w stronę centrum, w którym byłyśmy umówione. Gdy już usiadłam, wyciągnęłam telefon. Miałam multum sms-ów od przyjaciółki. Najpierw pytała gdzie ja jestem, później już tylko uprzedzała mnie, że mnie udusi jak wpadnę w jej ręce. Szybko napisałam krótkiego smsa, że już jadę aby ją trochę uspokoić.
„Babski dzień” mijał nam wyśmienicie. Julia poderwała chyba z trzydziestu facetów, z których każdy był nieziemsko przystojny. W tym czasie ja raczej trzymałam się z boku udając, że oglądam manekiny na wystawach sklepów, w rzeczywistości dusząc się ze śmiechu widząc miny tych biednych, zakochanych chłopców. Nie czułam ani chęci ani potrzeby na podrywanie, flirtowanie ani przysłowiowe amory. Co oczywiście nie uszło uwadze mojej przyjaciółki. Zaczęła mnie męczyć tym tematem podczas naszego obiadu, do którego zasiadłyśmy w naszej ulubionej restauracji w centrum handlowym około godziny 13.00.
- Ach. Ten zielonooki Arek był słodki, nie?
-Yhmm. - zdobyłam się jedynie na tyle, bo akurat miałam usta pełne sałatki.
-Ale jednak w oczach Marcina… tego ciemnego, wiesz. W jego oczach było takie coś... -kontynuowała, machając teatralnie widelcem. Jej obiad był już na pewno zimny.
-Yhmm. - wydusiłam ponownie, przełykając sałatkę.
-No, ale przyznaj. Fajny był, nie?
-No. - powiedziałam krótko zanim wzięłam się za opróżnianie mojego kubka zielonej herbaty.
-No? NO?! Tylko tyle? -już prawie krzyczała na mnie z niedowierzaniem.
Spojrzałam na nią zdezorientowana. Nie wiedziałam o co jej właściwie chodzi.
- Jejku! Czy ty jesteś ślepa, czy nie czuła na piękno? - zapytała już o wiele ciszej, patrząc na mnie z litością.
- O co ci chodzi? - zapytałam ostrożnie.
Julia opadła na oparcie fotela, patrząc na mnie.
-No mówię przecież, że był ładny.- powiedziałam.
-Ładny? ŁADNY?! - znów zaczęła się na mnie wydzierać, jednak nie zmieniła swojej pozycji. Nawet w takiej pozie, rozwaliwszy się na całym siedzeniu, z długimi, kruczoczarnymi włosami w nieładzie i spojrzeniem godnym wariatki, była śliczna. - Czy ty chcesz mnie wykończyć dziewczyno? Powiedz mi dlaczego właściwie ty gdzieś znikasz, gdy ja chcę nas obie umówić na randkę albo przynajmniej załatwić nam numery tych przystojniaków?
- Nam? Na randkę? Ale, po co? - pytałam.
Nie chciałam wyobrazić sobie siebie w idiotycznej sukience siedzącej naprzeciwko jakiegoś chłopaka w restauracji. Nie. Taka wizja stanowczo mi się nie podobała. Nie zależało mi na chłopakach. Bo po co? Byłam singlem od zawsze. Było mi tak dobrze. W facetach widziałam tylko kumpli. Julka zmieniała ich jak rękawiczki. Była tak piękna, że nie było to trudne, wręcz przeciwnie. Pełzli oni do niej jak muchy do miodu. A ona tylko przebierała. Nie żeby była bez serca. Mówiła, że ona po prostu szuka tego jedynego.
Tymczasem moja przyjaciółka odchodziła od zmysłów.
- Jak to, po co? A po co się chodzi na randki? Ty naprawdę w wieku 17 lat zadajesz mi takie pytanie? Żeby się lepiej poznać, może zakochać. Czy ty naprawdę chcesz żyć do końca życia w celibacie? Tak, bez miłości? Bez kochania? - zapytała.
-Po pierwsze… - zaczęłam spokojnie. - Ty mnie kochasz. Po drugie - Kocham ciebie. Po trzecie kocham nogę…
-Noga! Noga! - przerwała mi brutalnie. - Co ty masz z tej nogi? Piłki nie weźmiesz za rękę i nie pochwalisz się nią przed tymi wszystkimi wrednymi dziewuchami. I nie pocałujesz…
-Ale ja się niczym przed nikim nie muszę chwalić! - teraz to ja zaczęłam oponować.- Posłuchaj! - zaczęłam, bo Julia znów zbierała się do ataku. - Jak przyjdzie pora na mnie, to się zakocham. W mężczyźnie… - dodałam, bo widziałam bunt w jej oczach. - I obiecuje ci, że będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. A teraz jedz. Bo już zimne.
Myślałam, że znów wybuchnie. Ale wzięła w rękę widelec i zaczęła jeść swój zimny obiad.

Przez cały dzień nie wracałyśmy do tego tematu. Miałyśmy wyśmienite humory. Nie kupiłyśmy za dużo, ale zabawę miałyśmy świetną. Niestety nasz „babski dzień” zakończył się już przed 15.00. Zadzwonił telefon Julki. Dzwoniła jej mama, a rozmowa była krótka i treściwa.
- Jest awaria. - powiedziała do mnie rozłączając się.
-Co się stało? - zapytałam.
-Michał w szpitalu. Miał jakiś wypadek czy coś. Nic groźnego chyba. Mama z Alką jadą do niego. Ale ktoś musi zająć się małą. - Michał był bratem Julii, a Alicja jej bratową. - Muszę lecieć. Przepraszam Kocie. Kiedyś jeszcze wyskoczymy.- powiedziała całując mnie w policzek. - W porządku?
- No jasne! Leć. Może chcesz, żeby ci pomóc?- zapytałam.
- Nie! No, co ty. Nie trzeba. Dam rade. Nie pierwszy raz zostanę sama z małą, nie?
-No dobra. Ale jak by co, to dzwoń.
-Dobra. Dzięki. Pa. - powiedziała i odeszła szybkim korkiem stukając obcasami o podłogę galerii handlowej.
Zostałam sama z dwoma pucharkami lodów czekoladowych. Właściwie, to z jednym, bo Julia swoje prawie skończyła. Spojrzałam na zegarek. Była  14.55. Następny autobus odjeżdżał dopiero o przed siedemnastą. Nie wiedziałam jak spożytkować ten czas. Nie było sensu wyruszać na miasto, bo z centrum handlowego miałam najbliżej na przystanek. Postanowiłam spędzić prawie dwie godziny czytając nową książkę, którą kupiłam sobie tego dnia. Zanim jednak zdołałam się przekopać, przez zawartość mojej torby w poszukiwaniu upragnionego zabijacza czasu, ktoś postanowił mi przeszkodzić. Koło krzesła, które wcześniej zajmowała Julia stanął jakiś mężczyzna. Na początku, będąc zbyt skoncentrowaną na poszukiwaniach, nie podniosłam wzroku, bo pomyślałam, że to kelner. Jednak nie zbierał on ze stołu pucharków ani nie poprosił o zapłatę. Podniosłam więc oczy ku górze. Nie ujrzałam tam nikogo kogo bym się w tej chwili spodziewała. A spodziewałam się różnych osób. Kolegi, który podszedł powiedzieć cześć, może nieznajomego, który chciał zająć mój stolik albo kelnera. A oto przede mną stał, owszem, obcy mężczyzna. Ale jednocześnie wydawał mi się bardzo znajomy. Dobrze znałam tą twarz a przynajmniej takie miałam wrażenie. Jakbym zobaczyła starego przyjaciela sprzed lat, który po prostu trochę się zmienił. Ale jednocześnie byłam pewna, że nigdy w życiu nie zamieniłam z nim słowa. Był to bardzo przystojny mężczyzna, po czterdziestce. Jedyną oznaką starzenia były gęste siwe włosy, spomiędzy których widać było jeszcze czarne przebłyski. Był szczupły, miał około 170cm wzrostu. Ubrany był w ciemne jeansy, granatową koszulę i brązową marynarkę. Widać było, że ciuchy należały do tych drogich, markowych, na które stać nielicznych. Miał urodę południowca. Odznaczał się ciemną karnacją. Lecz to jego piękne, przenikliwe oczy koloru bursztynu, okalane długimi gęstymi rzęsami przykuwały największą uwagę w całej jego twarzy. Nie tylko dlatego, że miały tak specyficzny kolor. Biła od nich jakaś niezwykła aura. Jakiś magnetyzm, piękno, od którego nie sposób było oderwać wzrok. Patrzył na mnie uważnie, badawczo. Ja prawdopodobnie zrobiłam najgłupszą minę na świecie wlepiając się w te jego ślepia.
- Aleksandra Boruc? - Gdy się odezwał przeszły mnie ciarki. Jego głos był głęboki i niski. Idealnie do niego pasował.
- Tak? - raczej zapytałam niż odpowiedziałam.
- Mówisz po angielsku, prawda? - zapytał z wyraźnym południowym akcentem.
- Tak. - odpowiedziałam zdezorientowana.
- Mogę się przysiąść? - zapytał. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
Kiwnęłam głową i wskazałam ręką krzesło naprzeciw mnie. Mężczyzna usiadł i położył na stole czarny notes. Dopiero po tym rozpoznałam w nim osobę, którą potrąciłam wybiegając ze stadionu.
- Nazywam się Jose Mourinho i jestem trenerem Realu Madryt.
Te słowa brzmiały mi w uszach przez następne kilkadziesiąt sekund. Zamurowało mnie. Siedziałam jakbym była jednym z żywych pomników rodem z Krupówek.
Jo… Jose? Jose co? Że jak? Real Madryt? Chwila! Nie! To nie było możliwe!
A jednak! Wiedziałam, że to on! Wiedziałam już skąd tak dobrze znałam jego twarz. Kochałam się w piłce nożnej, a Real Madryt był moim ulubionym zespołem! Znałam więc historię Mou. Jego zwycięstwa, sukcesy, porażki. Nigdy nawet nie marzyłam, żeby znaleźć się na Santiago Bernabeu a co dopiero poznać kogokolwiek z Realu! Już nie mówiąc w ogóle o Jose!
Byłam pewna, że po prostu śpię. Że śnie i zaraz zadzwoni budzik wyrywając mnie z tego pięknego snu.
Ale żaden budzik nie zadzwonił.
-Mam dla ciebie propozycje. - kontynuował po chwili.
-Nie do odrzucenia? - wypaliłam jak głupia.
Rany! Ale ze mnie idiotka? Skąd mi się wziął taki głupi tekst? I czemu do cholery, wypowiedziałam go na głos?
Mój rozmówca jedynie uśmiechnął się odrobinę. Po raz pierwszy, od kiedy rozmawialiśmy. Jego uśmiech był piękny. Trzeba przyznać.
- Możesz odmówić, jeśli chcesz, oczywiście.  - powiedział uprzejmie.
- Słucham.
- Byłem wczoraj na waszym treningu. Dzisiaj na waszym meczu. Po pierwsze: Gratuluję zwycięstwa i pięknego hat-tricka. Po drugie: muszę przyznać, że masz ogromny talent. Słyszałem o tobie wiele, choć nigdy nikt nie był w stanie powiedzieć jak się nazywasz. Mówili zawsze, że w Polsce jest taka dziewczyna, która pewnego dnia pobije na głowę wszystkie gwiazdy piłki nożnej razem wzięte. Nie chciałem w to wierzyć, bo uważałem to za niemożliwe. Ale postanowiłem sam się o tym przekonać. I to, co ujrzałem dzisiaj na boisku, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Jesteś ogromnym skarbem, nieoszlifowanym diamentem. Ja chce sprawić byś mieniła się w słońcu jak brylant z miliardami karatów. Rozmawiałem z twoimi rodzicami, trenerem. Wiedzą o wszystkim. Ale to ty musisz podjąć decyzję. - mówił to wszystko bardzo spokojnie, ale w jego oczach dostrzegłam ogromną pasje.
- Zaraz. Pan, chce szkolić MNIE? - zapytałam z niedowierzaniem. - Ale przecież Real Madryt nie ma drużyny kobiet, a co dopiero dziewcząt.
- Jeszcze nie ma. Właśnie ją tworzymy. Drużynę dziewcząt w wieku od 16 do 18 lat. Również drużyna kobiet będzie utworzona. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw chcemy wyszkolić sobie do tego ludzi.
Siedziałam. Oddychałam. Myślałam. Nie. Nie myślałam. Bo po pierwsze nie mogłam się za bardzo skupić na słowach Portugalczyka, gdyż rozpraszał mnie swoją urodą, szczególnie oczami. A po drugie nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Byłam pewna, że to jakiś żart. Że zaraz Julka wyskoczy zza wielkiej doniczki z kamerą, drąc się „Mamy cię!”.
-To jakiś żart? - zapytałam niepewnie.
- A czy wyglądam jakbym żartował? - zapytał mnie spokojnie.
-Więc, Pan tak na poważnie? Ja? W Realu Madryt? - powoli zaczęły docierać do mnie jego słowa.
- Jak najbardziej na poważnie.
- Ale… Mnie chyba na to nie stać. - powiedziałam, uświadamiając sobie, że jestem dziewczyną ze średniozamożnej, polskiej rodziny, a Madryt to drogie miasto.
- Klub zapewni ci najlepszą szkołę, wyżywienie, ubezpieczenie, opiekę zdrowotną, zakwaterowanie. I oczywiście, będziesz dostawać tygodniową pensję. - Zdaje się, że rozdziawiłam usta, a na pewno wybałuszyłam oczy. Tymczasem Mourinho kontynuował. - Za nic nie musisz płacić. Oczywiście w umowie, którą będziesz musiała podpisać na rok, będą takie kwestie, jak zaświadczenie o tym, że nie będziesz uprawiała żadnych ryzykownych sportów, będziesz utrzymywać odpowiednie oceny itp. No i nauczyciel hiszpańskiego będzie do twoich usług.
- Potrafię mówić po hiszpańsku. - powiedziałam praktycznie mechanicznie.
Jose wydawał się być tym faktem lekko zdziwiony, ale jednocześnie zadowolony.
Po chwili przetwarzania danych przez mój jakże powolny w tamtej chwili mózg, powiedziałam:
- Muszę porozmawiać z rodzicami. W końcu nie jestem jeszcze pełnoletnia.
- Jak już wspominałem, twoi rodzice o wszystkim wiedzą.  - przerwał na chwilę, a na jego twarzy zagościł piękny uśmiech. - Powiedz mi, czy ty w ogóle chcesz zająć się piłką nożną zawodowo? I to w Realu Madryt?
- Piłkę nożną kocham. Jest całym moim życiem. I oczywiście chciałabym, żeby tak zostało. Jestem też fanką Realu. Ja… - nie potrafiłam nie powiedzieć mu prawdy.  - Po prostu niektóre diamenty podczas obróbki okazują się zwykłym kawałkiem szkła. Boje się, że jestem tylko dobrze wyglądającym falsyfikatem. Nie chciałabym nikogo zawieść. Przede wszystkim, nie chcę zawieść samej siebie.
- Nie przekonamy się, dopóki nie spróbujemy. - powiedział. - Ja się o to nie boje. Ufam sobie, swojemu instynktowi i doświadczeniu. A już parę takich diamentów w życiu znalazłem. Chociaż ty jesteś wyjątkowym okazem.
- Ale przecież każdy ma prawo się pomylić. Każdy ma prawo do błędu.
- A więc chcę kiedyś ten błąd popełnić. Byle jak najpóźniej.
Patrzyłam chwilę w jego piękne oczy. Był pewny siebie. Bardzo. Opanowany, spokojny. Biła od niego aura ciepła.
- Nie mogę dać Panu odpowiedzi w tej chwili.
Mężczyzna patrzył na mnie swoim badawczym wzrokiem. Trochę mnie to peszyło. Jednak dzielnie nie opuszczałam wzroku.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Jose zapatrzył się na coś w oddali. Coś, czego moje oczy nie mogły widzieć. 
- Świetnie. Zastanów się nad moją propozycją. Masz wyjątkowy talent. Szkoda było by go zmarnować. - tu spojrzał na mnie znacząco. -  Kiedy podejmiesz decyzję, daj mi znać. Tu jest mój numer telefonu. Jestem w Polsce do czwartku. - Podał mi wizytówkę. - To bardzo ważna decyzja. Dobrze to przemyśl.
Uśmiechnął się delikatnie i wstał od stolika.
- Do widzenia. - powiedział i odszedł zanim zdążyłam zrobić cokolwiek.


***
Jose miał racje. Moi rodzice już o wszystkim wiedzieli. Po długiej i burzliwej dyskusji, następnego ranka powiedzieli mi, że decyzja należy do mnie a oni się zgadzają. Nie docierało do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Gdy powiedziałam o wszystkim Julii, myślała, że ją nabieram. Dopiero gdy zobaczyła jego wizytówkę, którą mi wręczył, uwierzyła. Była jednocześnie szczęśliwa i smutna. Nie chciała żebym wyjeżdżała, ale bardzo chciała żebym spełniła swoje marzenia. Ja sama wiedziałam, że dostałam szansę, jedną na dziesięć milionów. Byłam „wybrańcem” samego Mou. Bardzo chciałam polecieć do Madrytu i spełniać się w tym, co kocham. Podjęcie decyzji było jednak trudne. Po kilku poważnych rozmowach z rodzicami zdecydowałam się podjąć propozycję mojego przyszłego trenera. 2 dni od naszej pierwszej rozmowy, w poniedziałek, podczas szkolnej przerwy na lunch, wybrałam numer jego komórki. Chciałam zadzwonić do niego będąc w szkole, ponieważ zależało mi na tym, żeby była przy tym Julia. Po trzech irytująco brzmiących sygnałach usłyszałam głębokie „Halo?” przesycone portugalskim akcentem.
- Dzień dobry. - powiedziałam grzecznie po hiszpańsku. - Tu Aleksandra.
- Miło cię słyszeć. - usłyszałam odpowiedź. - Jaki werdykt?
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w zielone oczy siedzącej naprzeciwko mnie Juli. Pomyślałam jak bardzo będę za nimi tęsknić.
- Zgadzam się. Moi rodzice również.
Chwila ciszy.
- A więc, witamy w zespole panno Boruc. -  wydawało mi się, że usłyszałam ulgę w głosie Jose. - Spotkamy się, powiedzmy jutro po południu i omówimy szczegóły. A w już w czwartek będziemy w drodze do Madrytu. Co ty na to?
- A więc do wtorku.
- Przyjadę do ciebie do domu o 17.00 jeżeli nie masz nic przeciwko.
- W porządku.
- No, to do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
- I jak jest? - Zapytała mnie Julia. Miała troszkę zatroskaną minę.
- Zobaczymy się jutro…



I oto jest ciąg dalszy. Jak widać powoli się wszystko rozkręca.
Mam nadzieję dodać kolejny rozdział jeszcze w sobotę, po meczu. Albo w niedzielę do południa. Zobaczymy jak wyjdzie. Tym czasem trzymam kciuki za Królewskich. Hala Madrid! <i do przodu>
Rozdział dedykuje mojemu Motylkowi, który był inspiracją do stworzenia postaci Julii.
Borówka - big BuŹŹ za betę.
Komentujcie.
Dzięki.

2 komentarze:

  1. Świetne, czekam na dalsze rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. B. fajne! Czekam na więcej ! Podoba mi się Twój styl. Powodzenia w tworzeniu ;)

    OdpowiedzUsuń