niedziela, 25 września 2011

016. "Bo Alex woli Hiszpanów!"


Gdy dojechaliśmy do Bernabeu na parkingu nie było zbyt wiele osób. Poszliśmy prosto do szatni przebrać się.
- No jesteś! Zaczęłyśmy się martwić, że zgubiłaś się gdzieś! Czy coś! - przywitała mnie od progu Akile.
Szatnia pulsowała emocjami. Czuło się ekscytacje, podniecenie i adrenalinę. Ubrałam się w klubowe dresy, położone na ławeczce koło szafy z moim zdjęciem i tabliczką z imieniem. Gdy zaczęłam zbierać swoje rzeczy do plecaka, okazało się, że nie mogę znaleźć telefonu.
- Tu nie ma. - powiedziała Akile podnosząc się z podłogi. Zaglądała pod szafkę.
- Co ja z nim zrobiłam? - przeczesałam włosy ręką usilnie próbując sobie przypomnieć, gdzie ostatni raz go używałam.
- Zastanów się, gdzie ostatni raz go używałaś? - zapytała wnikliwie Lee.
Usiadłam na ławeczce, oparłam głowę na rękach wbijając sobie łokcie w uda. W szatni nie było już nikogo.
- Alex, błagam, myśl szybciej. Spóźnimy się zaraz. - Rose przestępowała nerwowo z nogi na nogę zerkając co chwila na zegarek.
- I samochód odjedzie bez nas! - pisnęła Akile.
- Chyba autobus. - poprawiła ją Lee.
- Samochód! - prawie krzyknęłam podrywając się na nogi.
- Nie. Jedziemy autobusem. - Lee spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie, nie. Mój telefon jest chyba w samochodzie.
- Jakim samochodzie? - zapytała Rose, ale ja już byłam na korytarzu.
Przy drzwiach prowadzących na miejsce postoju naszych autobusów zobaczyłam Crisa wychodzącego razem z Marcelo i Pepe.
- Cristiano! - krzyknęłam i puściłam się biegiem w ich stronę. Zatrzymali się i odwrócili zdziwieni.
- Alex! - przywitał mnie Marcelo z wesołym uśmiechem.
- Cris! Słuchaj! Chyba zostawiłam telefon u ciebie w samochodzie. Nigdzie nie mogę go znaleźć. Wiem, że zawracam ci głowę. Daj mi może kluczyki to skoczę poszukać.
- Pójdę z tobą. - powiedział oddając swoją walizeczkę Marcelo.
Drzwi prowadzące na parking, na którym parkowali zawodnicy znajdowały się po drugiej stronie korytarza. Ruszyliśmy w ich stronę truchtem. Złapałam w locie swój plecak, który trzymała Akile.
- Zobaczymy się w autobusie. - krzyknęłam do nich wychodząc za Cristiano na parking.
Zaczęliśmy się rozglądać, szukając niebieskiego Audi Crisa.
- Alarm. - powiedziałam krótko.
Cristiano wyciągnął kluczyki i kliknął guzik od alarmu. Samochód odezwał się na prawo od nas prawie na drugim końcu parkingu. Rzuciliśmy się biegiem w jego kierunku. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i zaczęłam nerwowo przerzucać wszystkie rzeczy we wnęce pod szybą i w schowku. Nie przyniosło to jednak skutku.
- Mam! - krzyknęłam wesoło po kilku minutach wyciągając rękę z telefonem spod siedzenia pasażera.
- Dobra! Teraz szybko! - powiedział Cris zamykając samochód.
Puściliśmy się biegiem w drogę powrotną. Gdy wypadliśmy zdyszani na płytę parkingu autobusów z przerażeniem zobaczyłam, że jeden z autobusów właśnie wyjeżdża na ulicę. Jeszcze bardziej się wystraszyłam, gdy okazało się, że autobus, który został,  jest autobusem panów. Stanęłam jak wryta w połowie drogi między drzwiami i autobusem. Cris nie zauważył mojego stanu i wskoczył do autobusu zostawiając mnie samą. Usłyszałam gdzieś za moimi plecami otwierające się drzwi.
- Alex? I co? Znalazłaś ten telefon? - zapytał Jose podchodząc do mnie. - Co się stało? - zapytał wystraszony.
-Chyba… uciekł mi autobus. - powiedziałam grobowym tonem.
- Nie, no przecież stoi. - kiwnął głową w kierunku autobusu, który został na parkingu.
Spojrzałam na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem. Uśmiechnął się do mnie, objął mnie ramieniem i poprowadził do autobusu panów. Gdy weszliśmy do środka zobaczyłam wszystkich piłkarzy łażących po autobusie, usadawiających się na swoich miejscach, wygłupiających się ze swoimi kolegami.
- Zajmij sobie jakieś fajne miejsce. - powiedział Jose sam usadowiwszy się na pierwszym siedzeniu.
- Alex. - odwróciłam się usłyszawszy za sobą głos trenera, gdy powoli ruszyłam na tył autobusu wciąż niezauważona przez piłkarzy. - Jakby byli zbyt nieznośni możesz tu wrócić. Chociaż to tylko krótka droga na lotnisko.
- Jasne. Dzięki. - uśmiechnęłam się i ruszyłam w głąb pojazdu, który właśnie ruszył.
- Alex! - krzyknął zadowolony Pepe, który zauważył mnie jako pierwszy. Spora grupa pochylała się nad jego siedzeniem, większość odwrócona do mnie plecami.
- Co Alex? - zapytał Marcelo, który wciąż mnie nie zauważył.
- No Alex. Tam. - Pepe z uśmiechem kiwnął głową w moją stronę i wszyscy na mnie spojrzeli. Rozległy się wesołe okrzyki i powitania.
- A co ty tutaj robisz? - zapytał Ozil.
- Stoję. - odpowiedziałam błyskotliwie.
- To może usiądziesz? - zaproponował Cristiano zajmując miejsce obok którego stałam i przesuwając się pod okno by zrobić mi miejsce.
- A może Alex nie chce siedzieć z tobą? - powiedział oskarżycielskim tonem Marcelo. - Może woli siedzieć z kimś fajniejszym? Na przykład ze mną? - on też usiadł na swoim siedzeniu zwalając plecak na podłogę i uśmiechając się do mnie.
Już praktycznie wszyscy siedzieli na swoich miejscach i, o dziwo, prawie każdy siedział sam. Jedynie „piątka” z tyłu autobusu była zajęta przez trzech bramkarzy, Kakę i Di Marię. Wszyscy poza nimi patrzyli na mnie sugestywnie się uśmiechając, a ja stałam jak słup soli kombinując jak wyjść z tej sytuacji tak, żeby nikogo nie urazić.
- Alex woli Hiszpanów! - stwierdził głośno Ramos pewnym głosem. Uśmiechnął się do mnie ukazując w szerokim uśmiechu swoje białe zęby i poklepał sugestywnie miejsce obok siebie.
- Pffff! - to Pepe. - Chyba śnisz! Kto ci nawciskał takich głupot, że Alex woli Hiszpanów?
- To nie żadne głupoty! - krzyknął Ramos. - To prawda! Powiedz mu Alex! Powiedz, że wolisz Hiszpanów!
- Alex! Nie słuchaj ich. Usiądź ze mną. - powiedział Ozil.
- Nie! To nie fair! Alex! Usiądź ze mną! Ze mną najmniej rozmawiasz! Czuję się taki odrzucony! - lamentował Marcelo przy czym jego mina wskazywała na to, że się zaraz popłacze.
- Alex. Daj sobie spokój z tymi wariatami. Chodź do nas. Jesteśmy poważnymi, dorosłymi mężczyznami i nie zachowujemy się jak… - Ikerowi zabrakło słów.
- Banda dzieciaków. - dokończył za niego Kaka.
- Tak Alex. Chodź do nas. Jak się posuniemy to się zmieścisz. Możesz siedzieć koło mnie! - zawołał wesoło Di Maria z dziecinną radością w tych swoich sarnich oczach. Na jego twarz wstąpiły niezdrowe rumieńce widoczne nawet w wątłym świetle autobusu.
- Alex. Nie słuchaj ich! - Krzyknął Alvaro wypychając siedzącego obok Albiola. - Chodź do mnie.
- Ej, dzięki! - powiedział Raul do przyjaciela zbierając się z podłogi, po czym zwrócił się do mnie - Alex. Jestem poszkodowany. Zostawiony. Opuszczony przez najbliższego przyjaciela. Nie możesz mnie tak zostawić. Samego.
Mówiąc to robił taką minę, że aż mi się go zrobiło żal.
- Nie płacz Paniusiu! - krzyknął do niego Marcelo. - Alex chodź do mnie!
Piłkarze zaczęli kłócić się ze sobą na temat tego z kim miałam usiąść bardzo gestykulując i podnosząc się ze swoich miejsc. A ja nie wiedziałam co mam robić. Najbardziej darli się chyba Marcelo, Ronaldo i Di Maria. Czułam się rozbawiona i jednocześnie zdenerwowana. Naprawdę nie wiedziałam co począć. Rozglądając się po autobusie zobaczyłam, ze tuż obok miejsca w którym stałam, vis a vis siedzenia, na którym siedział Ronaldo, który właśnie tłumaczył coś po portugalsku Pepemu, siedział samotnie Xabi. Spoglądał w okno. Był jedynym człowiekiem w tej grupie tak bardzo przypominającej wtedy stado rozzłoszczonych szympansów kłócących się o plastikowego banana. Chyba w odbiciu dostrzegł, że na niego patrzę. Odwrócił więc głowę i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się łagodnie i ciepło. Bez słowa ściągnął plecak z siedzenia obok. Odwzajemniłam uśmiech i usadowiłam się obok niego.
- Jestem ci dozgonnie wdzięczna za ratunek. - powiedziałam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał bo wkoło nas wciąż wrzało od kłótni piłkarzy, którzy nawet nie zauważyli, że już nie mają się o co kłócić.
- Nie ma za co. - powiedział obdarzając mnie kolejnym zabójczo miłym uśmiechem.
Spomiędzy siedzeń wyłoniła się postać Jose.
- Co tu się dzieje? Co za krzyki? - zapytał.
Nagle wszyscy umilkli z pokorą.
- Bo trenerze, chodzi o to, że nie wiemy z kim Alex ma usiąść. - odpowiedział Iker.
Jose zmarszczył brwi i spojrzał po nich groźnie, choć byłam prawie pewna, że na jego ustach na ułamek sekundy zagościł uśmiech. Bardzo krótki ułamek sekundy.
- Ale przecież Alex już siedzi. - zauważył błyskotliwie.
Piłkarze zdziwieni rozejrzeli się i dostrzegli mnie siedzącą z Xabim. Spojrzałam na mojego sąsiada, bo nie wiedziałam, gdzie oczy podziać. On oczywiście uśmiechnął się do mnie.
- Wygląda na to, że wasz spór jest rozwiązany. I że możecie wytrzymać tą chwilę, aż do lotniska, w spokoju. Chociaż względnym.
Nikt nic nie odpowiedział. Jose posłał im kolejne srogie spojrzenie po czym puścił mi perskie oko i miły uśmiech. Odwrócił się i wrócił na miejsce.
- Mówiłem, że Alex woli Hiszpanów. - powiedział smutno Ramos.
- Ta. - mruknął obrażony Cris opadając na siedzenie.
Piłkarze znów się do siebie podosiadali. Resztę drogi na lotnisko panował o wiele większy spokój. Sama rozmawiałam z Xabim. W sumie o niczym konkretnym. Opowiadał mi o tenisie, o którym ja nie miałam zielonego pojęcia, a on był wyjątkowym pasjonatem. Miałam nieodparte wrażenie, że siedzący przed nami Mesut i Cris cały czas starali się usłyszeć treści naszej rozmowy. Ale może mi się tylko wydawało. Po czterdziestu pięciu minutach dotarliśmy na lotnisko. Wsiadłam do samolotu razem z panami. Dziewczyny siedziały już na miejscach. Gdy mnie zobaczyły uśmiechnęły się przepraszająco, mówiąc że nie mają dla mnie miejsca.
- Coś wymyślę. - uśmiechnęłam się, a w duchu wyobraziłam sobie kolejną siarczystą kłótnie pomiędzy członkami drużyny.
Gdy się odwróciłam zobaczyłam, że wszyscy piłkarze ukradkiem mi się przyglądają. Wiedziałam, że tylko czekają aż wybiorę jakieś konkretne miejsce po czym rzucą się na mnie jak wygłodniałe stado wilków na świeże mięso. Musiałam kogoś wybrać. Nie było innego wyjścia. W samolocie były dwa rzędy siedzeń po trzy w każdym rzędzie. Naprawdę nie chciałam słuchać ich kłótni. Postanowiłam wybrać więc najbezpieczniejszą opcję. Stanęłam obok siedzenia na którym siedział Dudek i powiedziałam po polsku:
- Pomocy.
Uśmiechnął się tylko i przesunął na miejsce pod oknem. Zostało jeszcze jedno miejsce. Odwróciłam się w stronę piłkarzy, którzy udawali, że wciąż szukają sobie najodpowiedniejszych miejsc, zerkając na mnie co chwila.
- Xabi. Byłbyś tak miły i wsadził mój plecach na półkę bagażową. Bo nie sięgnę. - zwróciłam się do Alonso z miłym uśmiechem. Wsiadał właśnie do samolotu. Modliłam się w duchu, żeby zrozumiał moją aluzję.
- Jasne. - powiedział.
Rozległy się ciche jęki i padło kilka przekleństw. Reszta piłkarzy zaczęła w końcu siadać. A ja wolna od zmartwień usadowiłam się wygodnie między Dudkiem i Alonso. Na początku rozmawialiśmy o różnych codziennych sprawach, później trochę o graczach z Coruñii. Ale dość szybko dopadło mnie zmęczenie i gdy panowie zaczęli rozmawiać o golfie usnęłam opierając głowę o ramie Xabiego.

wtorek, 19 lipca 2011

015. Rodzinny obiad i misja specjalna.

Jose zadzwonił wychodząc z budynku. Byłam już na tyle blisko, żeby go widzieć:
- Na prawo. - powiedziałam od razu gdy odebrałam telefon.
Zobaczyłam, jak Jose odwraca głowę w swoje prawo. Gdy mnie dostrzegł uśmiechnął się wesoło. Nic nie mówiąc rozłączyłam się. Trener poczekał na mnie chwilę, a gdy do niego dołączyłam ruszyliśmy przez parking w stronę jego samochodu. Na parkingu było tylko kilka aut, więc bez problemu dostrzegłam jego zaparkowane dość blisko.
- Dziękuje. - powiedziałam z myślą o powołaniu.
- Podziękuj sobie. - odpowiedział uśmiechając się ciepło. - To tylko i wyłącznie zasługa twojej pracowitości.
- I tak dziękuję.
Włożył moje bagaże i swoją torbę treningową do bagażnika. Droga do domu państwa Mourinho upłynęła nam na rozmowie o różnych rzeczach, głównie o mnie i mojej aklimatyzacji w Hiszpanii i Realu. Gdy w końcu znaleźliśmy się na ulicy, na której znajdowały się wille Mou i Crisa zobaczyłam, że Ronaldo zmierza w kierunku domu swojego trenera z synkiem na rękach.
- O. Widzę, że będziemy mieć więcej gości na kolacji. - powiedział wesoło Jose skręcając na podjazd.
Gdy wysiadłam z samochodu Cris wchodził na podwórko. Gdy tylko Junior mnie zobaczył uśmiechnął się szeroko a zaraz potem obdarzył nas salwą pięknego śmiechu.
- A kto to przyszedł? - powiedziałam do niego, szeroko się uśmiechając.
Odwdzięczył mi się kolejną salwą śmiechu. Cris postawił go ostrożnie na ziemi. Ukucnęłam. Dzieliły nas teraz trzy metry.
- No chodź! - powiedziałam zachęcająco wyciągając do niego ręce.
Cristiano puścił jego ręce. Malec pewnie, choć niezbyt zgrabnie, ruszył w moim kierunku z uroczym uśmiechem na buźce.
- Aaaa! Mam cię! - załapałam go i podrzuciłam do góry trzymając chwilę nad głową. To spowodowało, że znów zalał nas śmiechem.
- To zadziwiające! Przecież on ma dopiero pół roku! I już chodzi! - powiedziałam bujając chłopca na biodrze.
- Tak. Jeszcze chwila i będzie biegał za piłką razem z Marcelo. Choć jestem pewny, że będzie bardziej spokojny. - powiedział Jose otwierając przede mną drzwi do domu.
- No nie wiem. Jak poszedł w tatusia to raczej za spojony nie będzie. - powiedziałam wchodząc do domu.
- Dlaczego? Ja jestem bardzo spokojny. Bardzo spokojny! - zaperzył się Cris zamykając drzwi.
- Bardzo. - podkreśliłam z zadziornym uśmiechem po czym zwróciłam się do Tami i Jo, których zastaliśmy w salonie - Cześć wszystkim.
- Alex! Cristiano! Cześć! Ale fajnie, że jesteście. - zawołał wesoło Jo.
- Tak. Ja tu tylko przyniosłem torby. - powiedział cicho Jose, ale na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli.
- Oj tatuś! Ja nie wiem. W kogo ten wyrodny syn się wrodził! Ja cię zawsze doceniam, wiesz. Na przykład bardzo ładnie mówiłeś dzisiaj na konferencji prasowej. Bardzo ładnie. I ładna koszulka. Podkreśla kolor twoich oczu. - To Mathilde zeszła na dół ze schodów i od razu podeszła do ojca i włożyła mu rękę pod ramie uśmiechając się uroczo.
- No moja krew! - powiedział dumnie Jose.
- Wiesz jest wycieczka do Włoch za tydzień? - zaczęła nieśmiało Mathilde.
- Aha. - skwitował Jose, po czym wszyscy wybuchli śmiechem.
- Materialistka. - powiedział Jo pokazując siostrze język.
- Krasnal. - odpowiedziała mu pięknym za nadobne.
- Spokój. - powiedział twardo Jose po czym zwrócił się do córki, którą wciąż trzymał pod ramię: - Ile?
-  2500 euro. - powiedziała cichutko patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
Ten patrzył na nią chwile z surową miną. Byłam pewna, że powie nie. Mathilde chyba też już straciła nadzieję.
- Da się zrobić. - powiedział obdarzając ją nagle promiennym uśmiechem.
- Dziękuję! - rzuciła mu się uradowana na szyję.
- Ale szczegóły omówimy jak wrócę. - zastrzegł, przytulając ją.
Jo wywrócił oczami.
- Piciu. - odezwał się nagle malec na moich rękach rozglądając się po obecnych.
- Masz butelkę? - Tami zwróciła się do Cristiano.
- Zawsze w pogotowiu. - wyciągnął z kieszeni małą, pustą butelkę.
- Soczek może być? - pani Mourinho zwróciła się do Juniora.
Tamten pokiwał uradowany głową uśmiechając się do niej rozkosznie. Tami wzięła butelkę od Cristiano i nalała do niej soku.
- To może Cris, weź go, a ja pomogę wam nakryć do stołu. - zaproponowałam.
Cristiano podszedł do mnie i wyciągnął ręce w kierunku.
- No chodź do taty. - powiedział zachęcająco do malca.
-Nie chce! - Junior wtulił się mocno we mnie spoglądając niepewnie na ojca zza zasłony moich włosów.
- To nic. Damy jakoś radę. - powiedziałam.
- Nie, daj spokój. Dzisiaj widocznie masz inną fuchę. Wykorzystamy trochę najdroższego piłkarza na świecie. - powiedziała wesoło Tami wręczając Crisowi stos talerzy.
- Tak jest. - powiedział Cristiano z poważną miną i wziął się za pomoc Jo i Mathilde w nakrywaniu do stołu.
Obiad upłynął nam w wesołej atmosferze. Prawie w ogóle nie było mowy o piłce nożnej. Czas leciał bardzo szybko. Panowała bardzo rodzinna atmosfera. Gdy Mathilde poszła zrobić wszystkim poobiednią kawę, zadzwonił mój telefon. Dzwoniła Julia.
- No cześć. - powiedziałam wesoło do słuchawki, rozmowa w pokoju trochę przycichła.
- Co się nie odzywasz? - prawie krzyknęła oskarżycielskim tonem.
- Dzwoniłam do ciebie ostatnio przecież. - powiedziałam spokojnie.
- Przedwczoraj!
- Oj. Kochanie! Nie gniewaj się! Mam dużo pracy. Przecież wiesz. - powiedziałam przepraszającym tonem.
- Tak, tak. Wiem. Wielka gwiazda sportu jest zajęta. - powiedziała trochę z przekąsem, ale już spokojniej.
- Nie mów tak.
- No dobra. Wiem. Mów co tam słychać.
- A nic. Auuuu. - To mały rozrabiaka Ronaldo Junior postanowił zabawić się w fryzjera i uchwyciwszy w rączkę garść moich włosów pociągnął je z wesołym szczebiotem.
- Co jest? - zapytała Julka.
-  Właśnie zostałam pozbawiona sporej ilości włosów w bardzo bolesny sposób. - powiedziałam.
- Jak to? U fryzjera jesteś?
- Tak jakby. Nie, nie! Cristiano, nie wolno tak robić. - powiedziałam stanowczo wyciągając swoje włosy z zaciśniętej piąstki malucha, który właśnie szykował się do kolejnego ataku.
- Cristiano? Jaki Cristiano? O rany! Chyba nie TEN Cristiano?!
- Prawie ten. Jego młodsza wersja. - malec skarcony, dał spokój mojej fryzurze i postanowił pobawić się swoją ulubioną zabawką - moim wisiorkiem.
- O rany! Serio? Syn Cristiano Ronaldo? Ale co on ci robi? Jak?
- W tej chwili? Bawi się wisiorkiem, który od ciebie dostałam.
- O mój boże! Masz go na rękach?
- Właściwie na kolanach, bo siedzę.
- Gdzie? U Ronaldo w domu?
- Nie.
- W kawiarni?
- Nie.
- Boże to może w…
- Jesteśmy na obiedzie u trenera. - przerwałam jej.
- Jesteśmy? Trenera? - zadawała krótkie pytania bardzo podekscytowana.
- Ja, Cris i Cris Junior. Tak, u mojego trenera. Mourinho.
- Nie znam. Znaczy trenera. Ale zaraz go wygooglam. - Poza Ronaldo i Bekhamem Julka nie znała żadnego piłkarza, bo nigdy się tym nie interesowała. Czytała dużo gazet plotkarskich a te były pełne wiadomości o Cristiano, dlatego wiedziała kim jest.
Gdy padło nazwisko Mourinho i imię Crisa wszyscy zgromadzeni w pokoju spojrzeli na mnie zaciekawieni. Do tej pory rozmawiali między sobą, dając mi swobodę gadania z Julką.
- Nie znam. - stwierdziła Jula po chwili, prawdopodobnie wertując Google Grafikę.
- Tak przypuszczałam.
- Mów tam co z tym!? Z Ronaldo w sensie że? Skąd to dziecko? I czy to naprawdę jego syn jest bo ja czytałam, że…
- Nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą ucinając tym samym długi monolog o artykułach na każdej stronie plotkarskiej jaka istnieje.
- Jak to nie wiesz?
- No nie wiem. Nie pytałam. Zresztą, czy to ważne? Mogę ci tylko powiedzieć, że Junior jest najrozkoszniejszym dzieckiem jakie w życiu widziałam. - Mówiąc to zamykałam i otwierałam dłoń, na której leżał mój pierścionek. Gdy tylko rozchyliłam palce i złoto pojawiało się w zasięgu wzroku Cris wybuchał wesołym śmiechem.
- Szczęściara. - podsumowała Julka rozmarzonym tonem.
- Mów co tam w Polsce słychać! - powiedziałam.
- A nic. Po staremu. Szkoła dalej bez sensu. Faceci dalej wkurzający. Nic się nie zmieniło od kiedy wyjechałaś, poza tym, że cie nie ma i strasznie tęsknie. No i nie muszę chodzić na mecze.
- A właśnie. Jutro jest mecz. I chyba będę w nim grać. A na pewno będę na ławce. Więc mogłabyś obejrzeć.
- O. Czyli jednak coś robisz w tym Madrycie. No dobra. Obejrzę. A o której ten mecz?
- Nasz o 18.00.
- Dobra. Zobaczę co da się zrobić. O rany! Ja musze kończyć! Mam korki z fizyki za chwilę! Dobra! Pa Kocie! Love you!
- Ja ciebie też! - rozłączyła się pospiesznie.
Westchnęłam i schowałam telefon do kieszeni.
- Co tam? - zagadnęła Mathilde siadając obok mnie i wskazując głową na telefon, który właśnie schowałam.
- A, przyjaciółka z Polski dzwoniła. - odpowiedziałam z uśmiechem.
Przy drugim końcu stołu toczyła się ożywiona rozmowa, której nie rozumiałam, bo rozmawiano po Portugalsku.
- Polska musi być fajna. - powiedziała rozmarzona Mathilde.
- Jest. Ale jest też mała, biedna i ma dużo problemów gospodarczych i w ogóle.
- To tak jak Portugalia. - uśmiechnęła się. - Jak ma na imię?
- Kto? - zapytałam zdezorientowana.
- No twoja przyjaciółka.
- Julia. - powiedziałam czysto po polsku.
- Ładnie. A jest tego jakiś hiszpański odpowiednik? Albo angielski?
- Julie. Julietta. Jolie. Julia. - główkowałam.
- Aaa! A widzisz. Popularne imię, a po polsku brzmi tak - inaczej.
Uśmiechnęłam się tylko sięgając przez połowę stołu po butelkę, której zaczął domagać się Cris.
- Mam do ciebie taką… takie pytanie. - powiedziała Mathilde konspiracyjnym tonem nachylając się moim kierunku.
- Słucham. - byłam trochę zaskoczona jej tonem i niepewną miną.
- No bo chodzi o to -  nie mogła znaleźć odpowiednich słów i błądziła wzrokiem po całym salonie.
- No mów. - zachęciłam ją z uśmiechem.
- No bo chodzi o to, że jest taki chłopak… - spojrzała na mnie jakby wyczekując mojej reakcji, ale ja zachowałam pokerową twarz, chociaż miałam ogromną ochotę się uśmiechnąć. - Ma na imię Enrique i jest strasznie przystojny. I ja się z nim chciałam umówić. To znaczy on ze mną się chciał umówić. To znaczy ja też z nim chciałam ale… no bo on jest starszy.
Spojrzała na mnie jakby lekko zmartwiona przygryzając dolną wargę.
- Ile starszy? - czułam sprawę nosem i spojrzałam niespokojnie na Jose.
Wiedziałam, że nawet jak by był młodszy albo w jej wieku Jose za nic w świecie nie zgodził by się, żeby jego jedyna córka umawiała się z kimkolwiek. Taka ojcowska psychotroska.
- 4 lata. - zrobiła jeszcze bardziej zmartwioną minę.
- Czyli jest starszy ode mnie o rok?
- Dokładnie. Ale jest bardzo przystojny. I całkiem miły. Tylko problem polega na tym, że ja… no bo ja jeszcze nigdy nie miałam chłopaka. - przyznała zawstydzona wywracając oczami. - No i ja bym się chciała z nim spotkać. Ale jak ojciec się dowie?
- No dobra. Ale jaka w tym moja rola.
- Właściwie to dwie role. - znów przygryzła wargę. - No bo nie puści mnie nigdzie samej i pewnie będzie chciał mi dać, w najlepszym razie, niańkę. Ale z tobą to co innego. Ufa tobie w stu procentach. I z tobą mogłabym wyjść wszędzie.
- Czyli chcesz żebym cię kryła?
- No… nie tylko. - odwróciła się i spojrzała na rodziców po czym kontynuowała jeszcze ciszej. - Trochę się go boje. Znaczy nie. Boję to za duże słowo. Chodzi o to, że… no tak zostałam wychowana. Nie można nikomu obcemu ufać bo może chcieć wykorzystać twoje nazwisko. Chcąc nie chcąc ta zasada została mi wpojona i inaczej nie umiem. Chciałabym, żebyś tam ze mną poszła. Znaczy… możesz sobie na przykład usiąść przy innym stoliku, czy coś… i tak musimy wrócić razem. A ja bym się czuła pewniej. Tata mówił, że ćwiczyłaś kiedyś jakieś karate czy coś.
- Boks. Dawno temu.
- No właśnie. To co? Pójdziesz ze mną?
- Oh… No dobra. - powiedziałam z uśmiechem.
Nie byłam w stu procentach pewna, czy robie dobrze. Gdyby Jose dowiedział się, że coś przed nim ukrywam i to coś związanego z jego córką stracił by do mnie całe zaufanie. A gdyby coś się stało? Nie. Miłości trzeba pomagać i koniec.
- Dzięki! Jesteś wielka!
- A co wy tam tak szepczecie? - zapytał nagle Jose wyrywając nas brutalnie z naszej małej konspiracji.
- Nic. Tak jakoś. A czy wy to nie musicie już jechać? - zapytała Mathilde patrząc na zegarek.
- No. Trzeba by się zbierać. - przyznał Cristiano.

Jose poszedł się pakować, a my powoli zaczęliśmy się zbierać nasze manele. Jednak mały Cris nie chciał puścić ani swojego ojca ani mnie. Staraliśmy się jak mogliśmy, żeby go oszukać, ale gdy tylko któreś z nas znikało z zasięgu jego wzroku wpadał w taki płacz, że Tami w żaden sposób nie mogła go uspokoić.
- Dobra. Jest jeszcze jedna alternatywa. - powiedziałam, gdy już Jose zszedł na dół gotowy do drogi. - Daj mi go. - wyciągnęłam ręce do Tami.
Junior od razu się rozchmurzył, gdy tylko znalazł się u mnie na rękach. Wiedziałam, że w całym tym towarzystwie nic nie zdziałam, więc skierowałam po woli swoje kroki w kierunku drzwi ukrytych w głębi korytarza. Szłam powoli bujając Crisa delikatnie i mówiąc do niego po polsku. Otworzyłam drzwi, za którymi zobaczyłam gabinet Jose. Urządzony był bardzo gustownie. Panował tu spokój. Mimo otwartych drzwi już prawie w ogóle nie było słychać rozmawiających na korytarzu Portugalczyków. Cris uspokoił się znacznie. Położył główkę  na moim ramieniu i zaczął bawić się moim wisiorkiem. Przypomniałam sobie nagle jedną z moich ulubionych kołysanek i zaczęłam cicho śpiewać kołysząc małego.
- Na Wojtusia z popielnika, iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa.
Żyła sobie raz królewna, pokochała grajka.
Król wyprawił im wesele i skończona bajka.
Była sobie Baba-Jaga, miała chatkę z masła.
A w tej chatce same dziwy. Psst. Iskierka z gasła.
Patrzy Wojtuś, patrzy duma, łzą zaszły oczęta.
Czemuś ty mnie oszukała. Wojtuś zapamięta.
Już ci nigdy nie uwierzę iskiereczko mała.
Najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz, ot i bajka cała.
Jeszcze zanim skończyłam śpiewać mały Cris już spał. Śpiewając wróciłam na korytarz i dołączyłam do czekających na mnie Jose i Cristiano oraz Mathi i Tami. Oddałam pani Mourinho Juniora i po cichym pożegnaniu wyszłam za panami na dwór.
- I co teraz? - zapytałam, gdy znaleźliśmy się na podjeździe.
- Co masz na myśli? - zapytał Jose.
- Nie wiem czy powinnam przyjechać z tobą. Dziewczyny nic nie wiedzą. - odpowiedziałam mu.
- Rozumiem, że wstydzisz się ze mną pokazywać. Wolisz Crisa, bo jest młodszy i przystojniejszy. - zażartował trener.
- Nie chciałam tego mówić tak bezpośrednio, ale tak. - wyszczerzyłam się do niego.
- No dobra. To jedźcie razem. Do zobaczenia na miejscu. - powiedział i wsiadł do swojego samochodu.
- Ładne to było. - stwierdził Cristiano, gdy siedzieliśmy już w jego samochodzie kierując się w stronę Bernabeu.
- Co? - zapytałam zdezorientowana.
- To co śpiewałaś. Ta kołysanka.
- A to. Dzięki. Mama mi to śpiewała jak byłam mała. - uśmiechnęłam się.
- Naprawdę masz rękę do dzieci.
- Zawsze go zostawiasz z Tami?
- Nie. Właściwie nigdy. Tylko teraz, gdy moja mama i siostra jeszcze nie wróciły Tami zaproponowała, że może się nim zająć do jutra.
- Nie widziałam, że masz z nimi tak dobry kontakt. To znaczy z rodziną Mou. Nie widać tego. To znaczy w normalnym świecie.
- Zazdroszczę ci.
- Czego?
- Tego, że pamiętasz jeszcze jak to jest żyć w ”normalnym świecie”.
- Nie chcę tego zapomnieć. Ale przecież ty też musisz coś pamiętać.
- Pamiętam czasy mojego dzieciństwa. Na Maderze. Ale później - od kiedy stałem się nastolatkiem moje życie było ciągłą pracą. Ogromną pracą. Cały czas byłem zajęty. Była szkoła, były treningi. Później dałem spokój ze szkołą. Wiedziałem co wolę robić. A gdy już miałem więcej czasu by żyć, to już nie było to ”normalne życie”.
- Domyślam się.
Gdy dojeżdżaliśmy w końcu do Concha España zaczęłam się zastanawiać jak ja się będę musiała natłumaczyć przed dziewczynami dlaczego zjawiam się z Crisem i co z nim robiłam.

Po dość długiej przerwie pojawia się rozdział 15. 
Przerwa spowodowana była nawałem zajęć... Wybór szkoły, cała ta bieganina z papierami, zakończenie, bale, w wakacje kilka... hmmm. wyjazdów. Ogólnie dużo roboty - mało czasu - kiepsko z weną. Ale najważniejsze, że jest :D Następny - nie wiem kiedy. Jak się uda :D Póki co, życzę wszystkim miłych wakacji. :) 
Komentujcie. 
Dzięki. 

niedziela, 22 maja 2011

014. Powołanie.

Wtorkowy trening mijał nam w wyjątkowym skupieniu. Nie było całkiem poważnie, bo tak się chyba nie da, szczególnie gdy zejdą się Marcelo, Pepe i Ronaldo, ale mimo wszystko czuć było, że atmosfera jest bardziej napięta niż w trakcie normalnego codziennego treningu. Może było to spowodowane pogodą, która po raz pierwszy od kiedy byłam w Hiszpanii była odrobinę przytłaczająca. Na niebie widniały szare chmury, nie wiał wiatr, nie było w ogóle słońca, panowała absolutna cisza, nie było słychać ptaków ani owadów. Powietrze było gęste jak woda, ciężko się oddychało. Lada chwila spodziewaliśmy się deszczu, może nawet burzy. Ta myśl mnie cieszyła bo mogłabym normalnie oddychać. Jednak tak bardzo oczekiwana przeze mnie ulewa nie nadchodziła, więc męczyłam się trzy razy szybciej niż normalnie. Gdy pod koniec godzinnego mini meczu Jose pojawił się na boisku na którym grałyśmy z dziewczynami, zobaczył, że momentami musze przystawać żeby złapać oddech, zawołał mnie do siebie za linię boczną boiska. Podbiegłam do niego chwytając poniewierającą się po ziemi butelkę wody. Starałam się nie okazywać zmęczenia. Wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby trochę uspokoić swój organizm, po czym odkręciłam wodę i za jednym podejściem opróżniłam ją do połowy. Przez cały czas Jose uważnie mi się przyglądał. Jego włosy były w lekkim nieładzie, jak zawsze pod koniec treningu, a na twarzy widać było dwudniowy zarost.
- W porządku? - zapytał po chwili, gdy odjęłam butelkę od ust.
- Tak.
- Uważasz, ze jesteś w stanie grać przez 90 minut?
- Nie wiem. - odpowiedziałam szczerze. - W normalnych warunkach raczej tak. Ale chyba nie przy takiej pogodzie. Hiszpańskie powietrze jest straszne. Staram się do niego przyzwyczaić więc codziennie biegam. Ale dzisiaj coś jest nie tak.
Nie chciałam się usprawiedliwiać. Wiedziałam, że nie jestem w odpowiednio wysokiej kondycji fizycznej, żeby biegać za piłką przez 90 minut bez wyraźnych oznak zmęczenia. Ale przy takim powietrzu nie dawałam rady biegać nawet przez godzinę. Od tego dnia postanowiłam jeszcze bardziej wziąć się za poranne bieganie.
- Nie martw się. Przy takiej pogodzie nawet oni wymiękają.  - wskazał głową na boisko, na którym grali panowie. - Szczerze mówiąc myślałem, że będzie z tobą o wiele gorzej w kwestii wytrzymałości i kondycji,  więc jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony. Oczywiście na stadionie dochodzi ogromna adrenalina, stres i wiele innych emocji, które nie zawsze korzystnie wpływają na wytrzymałość.
- Mam nadzieję, że spadnie deszcz. - powiedziałam, spoglądając na niebo.
- Ja się tym nie przejmuję. Nie gramy w Madrycie tylko w A Coruñi, więc będzie lepiej. - widząc, ze nie wiem o co mu chodzi dodał: - A Coruña leży nad wodą. Konkretnie nad Oceanem Atlantyckim, więc powietrze będzie o wiele lepsze niż tutaj.
Uśmiechnął się do mnie, więc odwzajemniłam jego uśmiech. Czas postudiować geografie Hiszpanii. Jose krzyknął do Sandry, która była sędzią w naszym meczu, żeby kończyła spotkanie. Zeszliśmy więc do szatni, gdzie trener miał objaśniać nam taktykę na nadchodzący mecz. Nie pojawił się jednak Jose, lecz właśnie Sandra. Moje zdziwienie z powodu tej zmiany zauważyła Akile.
- Przed meczem zawsze Sandra nam wszystko wyjaśnia. Mou jest na konferencji. - wyjaśniła mi cicho.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Sandra zaczęła odprawę. Mówiła ogólnikami. Nie podawała żadnych nazwisk, kto będzie w kadrze, poza tymi pewnymi, jak na przykład Alice Hernandez - naszej bramkarki, czy też Lee i Akile, które były najlepsze i niezastąpione. Mówiła jak ma się ustawić pomocnik gdy środkowy dostanie czerwoną kartkę, co ma zrobić lewy obrońca, gdy prawy nie będzie w stanie sobie porodzić itd. Po około półgodzinie pojawił się Julio, jeden z naszych trenerów, z listą powołanych.
- Jedną wywieszam na korytarzu, druga dla was. Lee, Jose chce mieć ja na biurku ze wszystkimi podpisami dzisiaj. - zwrócił się do Lee, która jak mi szepnęła do ucha Akile, pełniła tymczasową rolę kapitana.
- Dlaczego tymczasową? - zapytałam cicho, widząc Lee, która spojrzała na listę i uśmiechając się podpisała się na kartce.
- Do tej pory naszym kapitanem była Mercedes, ale dwa tygodnie temu skończył jej się wstępny kontrakt i klub nie chciał go już przedłużyć. Podobno to Mou ją wywalił. Znaczy przekonał Pereza, że ani się ona nie nadaje ani nie jest potrzebna. - tłumaczyła mi szeptem, w którym jej hiszpański był ledwie zrozumiały. - Zresztą nie ma za kim płakać. Osobiście jej nie lubiłam. Robiła z siebie niewiadomo jaką gwiazdę. Była strasznie nadęta. Mało robiła, dużo gadała. Jose tego nie lubi. Jeszcze wtedy nie mieliśmy z nim treningów, tak jak teraz. Tłumaczył nam tylko wszystko w szatni. Sucha teoria. Nic poza tym.
Siedziałyśmy na samym końcu kolejki, wzdłuż której szła lista. Byłam pewna, że Jose mnie nie weźmie. Byłam świeża, nie ograna z drużyną, na stadionach, w wielkim klubie. Ponadto, jak się dzisiaj okazało, moja kondycja była dość mizerna. Jednak gdy patrzyłam na białą kartkę, która powoli i nieubłagalnie zbliżała się w moim kierunku narastało we mnie dziwne uczucie. Coś pomiędzy zdenerwowaniem, ekscytacją i zniecierpliwieniem. Obserwowałam reakcję dziewczyn, gdy wertowały listę w poszukiwaniu swojego nazwiska. Te, które je znalazły, brały długopis i z ogromnym uśmiechem i ulgą na twarzy podpisywały się na liście. Te,  którego nie znalazły oddawały kartkę następnej koleżance z wyrazem zawodu i zniechęcenia na twarzy. W końcu lista weszła w posiadanie Akile, która była przedostatnia, tuż przede mną.
- Jupi! - wydała z siebie radosny okrzyk, po czym wzięła długopis i podpisała się obok swojego nazwiska.
Z wielkim uśmiechem podała mi kartkę. Moje ręce mimowolnie drgały, gdy prostowałam papier. Zobaczyłam na nim długą listę imion i nazwisk. Zaczęłam czytać od góry.
Bramkarze:
Alice Hernandéz, Nicola Ivić,
Obrońcy:
Lee Dias, Vailla Sanz, Verna Dubois , Amelia Ortiz, Francisca Castro, Ofelia Eça
Pomocnicy:
Akile Itō, Monic Roux, Rika Lindberg, Milagros Rubio, Esmeralda Blanco, Inez Möss, Anastazja Navaras, Miguela Torres
Napastnicy:
Rose White, Caro López , Sara Astro, Aleksandra Boruc
Ostatnie dwa słowa na liście musiałam przeczytać trzy razy. Aleksandra Boruc. Zatkało mnie. Byłam pewna na 120% że Jose mnie nie weźmie. A jednak.
- Alex!? Jesteś! Jesteś? Jesteś prawda? - W Akile coś wstąpiło. Rozpierała ją energia i entuzjazm.
- No, jestem. Wow. - nie byłam w stanie powiedzieć nic mądrzejszego, byłam zbyt zaszokowana.
- ŁiiiI! - Akile rzuciła mi się na szyję. Podeszły do nas Rose i Lee.
- No to nasz Kurczaczek made In Poland będzie miał chrzest bojowy. - powiedziała Lee szczerząc zęby.
- Czemu kurczaczek? - zapytała zdziwiona Akile.
- A nie wiem. - Lee wzruszyła ramionami. - Bo tak.
- Zestresowana? - zapytała wesoło Rose.
- Zaszokowana. Stres przyjdzie później. - wciąż wgapiałam się w listę.
Drzwi do szatni się otworzyły i wszedł Jose. Na początku nikt go nie zauważył, bo panował ogólny gwar wesołych rozmów i śmiechów. Ale po chwili wszyscy siedzieli już cicho patrząc na trenera, który włączał tablicę taktyczną. Słychać było jedynie szepty pojedynczych osób.
- Po konferencji na początku będzie trochę wkurzony. Ale zaraz mu przejdzie. - szepnęła mi do ucha Akile.
- Dobra miłe panie. To nie jest wasz pierwszy mecz w tym sezonie, chociaż wciąż jesteście świeżą drużyną, która dopiero się poznaje. Właściwie to jak na razie raczkujecie i póki co nie ma co mówić o pełnym sprincie. Ale nawet w tym waszym raczkowaniu chce zobaczyć to, co powinno łączyć drużynę tego kalibru. Chcę zobaczyć, że potraficie grać ze sobą, że potraficie opierać się presji, że potraficie się zjednoczyć. Sezon się dopiero zaczyna, ale to nie znaczy, że możemy sobie darować początek. Musimy się wziąć ostro do pracy. Uprzedzam, że przez najbliższe 10 miesięcy żadna z was nie będzie miała ani chwili odpoczynku. Nie będzie czasu na marudzenie, strzelanie fochów i robienie obrażonych min. Jesteście tu po to, żeby grać ze sobą, cieszyć się tą grą i dążyć do doskonałości i zwycięstw. Jeżeli komuś nie podobają się te zasady, zasady podporządkowania się pod moje komendy, niech dzisiaj da sobie z tym spokój. Droga wolna, drzwi otwarte. W tej szatni nie ma miejsca na gwiazdy i gwiazdeczki. Tu wszyscy będą sobie równi, bez względu na to kto ile ma doświadczenia, pieniędzy, tytułów, ile talentu bądź ile szczęścia. Ten kto będzie pracował, będzie miał prawo do gry. Nie ważne, czy strzelisz 6 goli w meczu. Jeżeli będziesz się obijać na treningach przed następnym meczem to po prostu na niego nie pojedziesz. Skończyliśmy zabawę w robienie drużyny. Drużyna powstała, urodziła się. Teraz trzeba ją wychować, nauczyć chodzić, mówić, liczyć i czytać. Jestem tu od prawie 5 miesięcy. Może wam się wydawać, że się nie znamy. Ale prawda jest taka, że poznałem was na tyle dobrze, żeby wiedzieć komu mogę zaufać. Kto na boisku mnie nie zawiedzie. Kto jest pracowity a kto tylko udaje. Komu zależy na tym co robi, kto kocha piłkę nożną, a kto robi to z przyzwyczajenia czy przymusu. Nie wiem o was wszystkiego, ale postaram się nadrobić te braki. Muszę znać was jak ojciec swoje dzieci. Muszę wiedzieć na co jesteście gotowe nie tylko fizycznie, ale i mentalnie, psychicznie. Nie chce was wystraszyć. Nie będę was szpiegować, śledzić po nocach czy zakładać podsłuchów. Chcę, żebyście wy same mówiły mi kiedy coś jest nie tak, a kiedy jest najlepiej. Chcę, żebyście nie bały się powiedzieć, że według was to czy tamto jest nie tak, albo to powinno być zrobione w inny sposób. Chcę mieć do was zaufanie i chcę zyskać WASZE zaufanie. Przede wszystkim chce, żebyście były wobec mnie szczere. Moją przywarą jest to, że jestem szczery ZAWSZE i wobec każdego. Oczekuje tego samego od was.
Przerwał na chwilę patrząc uważnie na każdą z nas. Gdy mówił gestykulował w charakterystyczny sposób. Jego głos był magnetyczny, rzeczowy i niecierpiący sprzeciwu. Każda z nas siedziała skupiona na tym co mówił. Patrzyłyśmy w niego jak w obrazek z ogromną uwagą i skupieniem. Jego głos nie był zimny czy groźny. Ale nie był to ten głos, który znałam - miękki, kojący, głęboki i spokojny. To pokazywało mi jak wielkim profesjonalistą jest. Jak potrafi odciąć tego prawdziwego siebie od pracy. Założyć maskę rzeczowego, trochę groźnego i władczego trenera. Bezwzględnego zwycięzcy. Po chwili ciszy nastąpiła jego przemiana. Gdy się odezwał, znów czułam spokój w jego głosie, jego wyraz twarzy stał się bardziej przyjazny.
- Teraz wracamy do dnia dzisiejszego i do jutrzejszego meczu. Chyba wszystkie widziałyście już listę. Lee?
Brazylijka wstała, podeszła do niego i dała mu papier uśmiechając się niepewnie.
- Dziękuje. - powiedział spoglądając przelotnie na dokument. - Jeżeli ktoś ma jakieś pytania związane z tym dlaczego został powołany bądź nie, zapraszam do mojego gabinetu za jakieś dwie godziny, gdy skończę omawiać taktykę z panami. Co do waszego ustawienia - sam  nie jestem jeszcze pewien kto zagra w wyjściowej jedenastce. Na pewno Alice. - uśmiechnął się przyjaźniej do panny Hernandéz, która była tym mile zaskoczona, jednak odwzajemniła uśmiech. - Resztę powiem wam jutro na zgromadzeniu przed meczem w A Coruñi. Co do taktyki, myślę że zaczniemy od trzech napastników, trzech środkowych i czterech obrońców. Z tym że, boczni pomocnicy są bardzo defensywni. Czyli mniej więcej to, co graliśmy dzisiaj. To wszystko jutro. Powołanych chce widzieć dzisiaj przy Bernabeu o 21.00. Dziewczęta z Valdebebas - tu spojrzał na mnie i Akile - zdaje się że będzie na was czekał samochód o 19.30 o ile dobrze pamiętam. Spóźnieni biegną za autobusem. - wyraźnie się uśmiechnął i wywołał nasze uśmiechy. Atmosfera się rozluźniła.
Pół godziny później opuścił nas i poszedł do szatni naszych panów. Zbierałam swoje rzeczy do plecaka w towarzystwie Akile i Lee pomiędzy którymi miałam szafki. Azjatka nadawała jak najęta. W ogóle nie przestawała. Zastanawiałam się, kiedy braknie jej powietrza. Wszystkie powołane były w wyśmienitych humorach. Panowała wesoła atmosfera. Wszyscy się śmiali i żartowali. Ten humor udzielił się nawet tym, które do A Coruñi nie jechały. Już miałam wychodzić z szatni, kiedy podeszła do mnie Alice.
- To twój? - spytała pokazując mi dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłam, że dzwoniła Tami.
- Tak, dzięki.  Musiał mi wypaść. - wzięłam od niej telefon.
- Poczekaj chwile, bo tu i tak nic nie słychać. - powiedziałam do Tami, po czym zwróciłam się do Akile, Lee i Rose, które jeszcze się zbierały. - Zobaczymy się później.
- Dobra. Tylko się nie spóźnij. - pogroziła mi Lee.
Wyszłam z szatni do cichego korytarza. Podniosłam telefon do ucha.
- Już. Przepraszam, wiesz jak to w szatni.
- Nie ma problemu. Dzwonie, żeby cię zaprosić na obiad. Zabierz się z Jose. Zanim wyjdzie od facetów zdążysz się spakować.
- Ale Tami, nie trzeba.
- Nawet nie próbuj! Jak będziesz stawiać opór to sama się tam przejadę. Masz zaległości moja droga. Miałaś być w niedziele i co? Przespałaś cały dzień u sąsiada! - zażartowała.
- No dobrze. - zgodziłam się, bo wiedziałam, że nic nie wskóram.
- No! I to mi się podoba. - powiedziała uradowana. Drzwi do szatni otworzyły się i weszyły Lee, Rose i Akile.  - Jose do ciebie zadzwoni, gdy będzie wracał do domu.
- No dobra. No to do zobaczenia. - powiedziałam.
- Pa. - rozłączyła się.
- Zmiana planów. - powiedziałam do trójki dziewczyn, które szły roześmiane w moim kierunku. - Jednak idę z wami do Casa. Tylko musicie pomóc mi się ekspresowo spakować.
- Ekspresowo? A czemu? Do wieczora jeszcze dużo czasu. - zdziwiła się Lee.
- Tak, ale muszę nadrobić zaległości. - uśmiechnęłam się używając słów Tami. Nie chciałam im mówić z kim spędzę to po południe i jakie mam stosunki z Jose i jego rodziną. - Coś komuś obiecałam, a później… jakoś tak wyszło. I teraz muszę spełnić obietnicę.
- Jaka tajemnicza… - powiedziała Rose przeciągając ostatnią samogłoskę i patrząc na mnie z zadziornym uśmieszkiem.
Wyszczerzyłam się do niej. Ruszyłyśmy korytarzem. Gdy znalazłyśmy się w białej sali akurat Ozil, Cris, Iker, Marcelo, Pepe i Sergio Ramos wracali z obiadu, który mieli przed swoją odprawą.
- Hej, hej! Patrzcie kto idzie! - krzyknął Marcelo gdy tylko nas zobaczył.
Stanęliśmy naprzeciwko siebie.
- Słyszeliśmy, że jedziesz z nami. - powiedział wesoło Iker.
- No, podobno.
- Serio?! - krzyknął uradowany Marcelo. - Ale fajnie!
Zza drzwi prowadzących do ich szatni wyszedł Karanka.
- Panowie, zapraszamy.
- Już? - zapytał zdziwiony Ozil patrząc na zegarek. - O scheiβe! Faktycznie! Mamy 5 minut spóźnienia.
- Do zobaczenia wieczorem, Alex. - powiedział Pepe.
- Albo wcześniej. - dodał Cris z tajemniczym uśmiechem.
- No pa. - powiedziałam krótko i ruszyłam do drzwi. Dziewczyny podążyły za mną.
Musiałam jak najszybciej uciąć tą rozmowę. Byłam bowiem pewna, że nie odczytają moich niewerbalnych znaków mówiących „Zamknijcie dzioby!”. Na szczęście dziewczyny nie wychwyciły żadnej aluzji z tej krótkiej wymiany zdań między mną a piłkarzami. Poszłyśmy prosto do mojego pokoju i po wielu kłótniach, przekomarzaniach i salwach śmiechu udało nam się spakować moją małą walizkę podróżną najpotrzebniejszymi ciuchami. Do plecaka wrzuciłam iPoda, telefon, dokumenty, portfel i kosmetyczkę. Zajęło nam to prawie godzinę, a Jose wciąż nie dzwonił. Pomyślałam, że nie będę czekać na niego i pójdę prosto do jego biura.
- No. To dzięki. - powiedziałam całując moje dziewczyny w policzki. - I do wieczora.
- Nie spóźnij się! - przypomniała Lee.
- To na którą mam być? - zapytałam.
- Przed Mou. - powiedziała Akile.
- Aha. No dobra. Nie przyjadę później niż on. Przynajmniej się postaram. Pa. - nie mogłam się powstrzymać przed wyszczerzeniem się w szerokim uśmiechu.


To takie smutne! Sezon się skończył, Dudek odszedł...
Ale przynajmniej Cris pobił rekord. No i zaczął się Roland Garros. Ah...
"I to dziwne uczucie, gdy czytasz, że sezon dopiero się zaczyna, chociaż wczoraj był akurat ostatni mecz." Taa... Dziwne uczucie. No cóż. Co do kolejnych rozdziałów, to nie wiem jak to będzie, bo ten tydzień mam zawalony, podobnie jak wszystkie weekendy do końca czerwca...Zobaczymy.
Komentujcie.
Dzięki. 

niedziela, 15 maja 2011

013. Rycerz Marcelo.

Późnym poniedziałkowym wieczorem siedziałyśmy ja, Rose, Lee i Akile, nasz stoper, na podłodze w moim salonie. Dookoła walały się książki, zeszyty, laptopy, telefony, ołówki, papierki, napoje, talerze, kubki i wiele innych rzeczy. Zakuwałyśmy do testu z matematyki, który miałyśmy mieć w piątek. Wiedziałyśmy, że jeżeli dostaniemy powołanie, nie będzie na to czasu. Właściwie to ja większość umiałam, ale i tak przerabiałam z nimi tematy tłumacząc wszystko na nowo. Byłyśmy już zmęczone, ale nie miałyśmy wyjścia. Telewizor był włączony i ustawiony na jakiś muzyczny kanał.
- To. Jest. Poryte. - powiedziała ze złością Lee, zatrzasnęła książkę i położyła się na podłodze. - Nie uczę się tego! Na cholerę mi to?! Ja muszę tylko umieć kopać piłkę!
- Nie gadaj głupot. To nie jest takie znowu trudne. - powiedziałam wypijając resztkę swojej zimnej już herbaty.
- Dla kogoś, kto jest geniuszem i ma łeb jak ty, to może faktycznie bułka z masłem. Ale ja nie jestem taka mądra.
- Łeb jak sklep, tylko półek brak. - podsumowała Rose opadając ze zrezygnowaniem na stos poduszek za swoimi plecami.
- Ej! Mów za siebie! - Lee nie lubiła gdy się ją krytykowało, nawet w żartach.
- No właśnie to robie. - powiedziała spokojnie Brytyjka.
- Akile? Żyjesz tam? - zapytałam skośnookiej koleżanki która leżała naprzeciwko mnie z głową na książce i zamkniętymi powiekami.
- Nie. Umarłam i jestem w matematycznym piekle. I podpalają mnie właśnie na stosie potęg i pierwiastków.
- Przestańcie marudzić. Jest dobrze. Do końca działu zostały nam trzy tematy. - powiedziałam hardo.
- Jak ty to robisz do cholery? - Zapytała Lee podnosząc się na łokciach i patrząc na mnie wyzywająco i jednocześnie z podziwem.
- Robię co?
- Przyjechałaś tu ledwie tydzień temu. Pod sam koniec tego działu z matmy. Nie byłaś prawie  na żadnym temacie, a umiesz wszystko i jeszcze nam tłumaczysz. I to lepiej niż to stare, tłuste babsko.
- Wystarczyło przeczytać to co jest na początku tematów. I zrobić kilka zadań. Bo matma jest prosta. - wzruszyłam ramionami.
- Powiedziała, co wiedziała. - skwitowała Akile.
- Która godzina? - zapytała bezbarwnym głosem Rose nie otwierając nawet oczu.
- 22.37 - odpowiedziałam.
- Umrę. - oświadczyła Akile.
- Podobno już umarłaś. Zdecyduj się. - powiedziała z przekąsem Lee.
- To umrę jeszcze raz. - stwierdziła Akile po chwili zastanowienia.
- Tak się nie da.
- W okrutnym świecie matematyki się da. Umiera się co pięć  minut. W bólach.
- Ty przynajmniej jutro sobie to odreagujesz. - stwierdziła Rose. - Ciebie Mourinho powoła na pewno.
- Ciebie też. - odpowiedziała jej Azjatka śpiącym głosem.
Zapadła chwilowa cisza między nami. Słychać było tylko jakąś piosenkę.
- Umrę. - stwierdziła ponownie Akile.
- Stara śpiewka. - podsumowała ją Lee.
- No i dobrze! - odburknęła.
- Nikomu nie będzie szkoda. - Brazylijka dalej jej przygryzała.
- Nie prawda! Alex, powiedz, że tobie będzie szkoda!
- Szkoda, to jak teściowa do studni wpadnie. Do matematyki dziewuchy! Jazda!
Rozległ się ogólny jęk.
- Pff… Wiecie, że jak zawalimy, Jose nie da nam powołania na następny mecz?
- Zawalić to możemy my, nie ty. - stwierdziła Rose, podnosząc się i przecierając oczy.
- Dobra! Żyje! - powiedziała radośnie Akile podrywając się z podłogi i siadając na poduszce. - A nie. Jednak nie. - znów zaległa na podłodze ze zrezygnowaną miną.
- Mus to mus. - Lee też podniosła się do pozycji siedzącej.  - Aki, dawaj!
- Nieee! Alex, nie rób mi tego! Nie torturuj! Oddam ci się na własność, tylko nie zmuszaj mnie do nauki już! - lamentowała z twarzą w poduszce.
- Alex cie nie chce! - opowiedziała za mnie Lee. - Przecież ty ani sprzątać, ani gotować nie umiesz! Na co ty byś się jej przydała?
- Jak nie umiem jak umiem! Alex! Robię najlepsze sushi na świecie! Albo w Europie! Nie ważne! Błagam! Nie zmuszaj mnie do tego!
- Boże! Ależ ty zrzędzisz dziewczyno! - Lee znów mnie uprzedziła. - Ruszaj ten swój chudy tyłek i dawaj do matmy. Rachu ciachu i po strachu - zaczęła ją łaskotać.
Z gardła Azjatki wydobyła się salwa głośnego śmiechu. Zaczęła się tarzać po podłodze, rzucając kończynami na lewo i prawo i błagając Lee, żeby przestała. Brazylijkę jednak jej reakcja jeszcze bardziej podjudziła i zaczęła łaskotać ją jeszcze mocniej. Razem z Rose śmiałyśmy się z póz, które przybierały nasze koleżanki w trakcie tej zabawy. Było naprawdę głośno. Ledwo usłyszałam, że ktoś puka do drzwi. Niestety tylko ja. Moje towarzyszki dalej wesoło się bawiły, nic nie słysząc.
- Hej! Cisza! Ktoś puka! - krzyknęłam wstając z podłogi.
Moje koleżanki albo mnie nie słyszały, albo zignorowały to co mówię wciąż bawiąc się w najlepsze. Zostawiłam je na podłodze i poszłam otworzyć drzwi. Gdy tylko je uchyliłam moim oczom ukazała się jak zawsze wesoła i roześmiana twarz Marcelo.
- No hej! - przywitał się entuzjastycznie całując mnie w policzek. - Jest impreza i nas na niej nie ma? Nie może być!  - powiedział i bez zaproszenia wpakował się do mojego mieszkania. Zaraz za nim zobaczyłam Aveiro, Casillasa i Ramosa.
- Dobry wieczór. - powiedzieli chórem. - Możemy wejść?
- Sama go stąd nie wyciągnę, będę potrzebowała waszej pomocy. - powiedziałam, wskazując głową na Marcelo, po czym odsunęłam się, wpuszczając ich do środka.
Przycichło. Dziewczyny przestały tak głośno się śmiać. Leżały na podłodze ze zdziwionymi minami patrząc niepewnie na Marcelo, który skierował swoje kroki do małej lodówki. Na policzkach Akile błyszczały łzy, które Lee wycisnęła jej podczas swoich tortur. Gdy zobaczyły, że do pokoju wchodzą inne gwiazdy Realu, na ich twarzy nie pozostało nic poza zdumieniem.
- Cześć. - przywitali się panowie.
- Co robicie? - zapytał mnie Cris, bo żadna z moich koleżanek nie była w stanie nawet odpowiedzieć na powitanie. Nigdy nie przyszło im jeszcze obcować tak blisko z obecnymi panami. 
- Uczymy się matmy.  - opowiedziałam.
- Fuuuu! - skrzywił się Marcelo, który po dokładnym przejrzeniu zawartości mojej lodówki zaległ na kanapie nieopodal Rose z nogami na ławie i puszką Sprite w ręku.
- Nogi w dół! - powiedziałam ostrzegawczo. - Albo zdejmij buty!
- Nie! - krzyknęli w panice wszyscy koledzy z drużyny Brazylijczyka, patrząc na niego z obawą.
- Lepiej nie. - dopowiedział Iker, patrząc na mnie sugestywnie.
- Bardzo śmieszne! - krzyknął Marcelo.
- Wierz mi bracie, wcale a wcale. - powiedział Cris, który podszedł do niego i klepnął go po ramieniu, zabierając puszkę z piciem.
- Hej! Zły Portugalczyk! Oddawaj moje picie! - z rozpaczą patrzyłam jak Marcelo jednym ruchem znajduje się w pozycji stojącej na mojej skórzanej kanapie.
- Weź sobie! - powiedział Ronaldo odrzucając puszkę do Ikera.
Brazylijczyk rzucił się jednym susem przez oparcie mojej kanapy na bramkarza, lecz tamten zdążył rzucić puszkę do stojącego za mną Sergio. Marcelo to zobaczył i już przeskakiwał ponad ciałem przerażonej Rose i moim laptopem, gdy Ramos szybko odrzucił puszkę w stronę Crisa. Brazylijczyk od razu skierował się w jego stronę. Z impetem dopadł do dużo od siebie wyższego i większego Portugalczyka, powalając go na stojącą tuż za nim kanapę. Ale Cristiano zdążył rzucić puszkę w kierunku Ramosa. Jednak zanim napój wylądował w rękach Sergio, udało  mi się go złapać, gdy przelatywał tuż nad moją głową.
- Stop! - krzyknęłam do gotowego mnie staranować Marcelo, który już szykował się do długiego susa przez cały pokój. - Ani kroku! Masz! Pij! - podałam mu puszkę.
- No nie! Alex! Popsułaś  nam całą zabawę! - Jęknął z zawodem Ramos za moimi plecami.
- Jeżeli waszą zabawą jest demolowanie mojego mieszkania i sianie strachu wśród moich koleżanek z boiska, to możecie ten wieczór zaliczyć do tych najbardziej udanych. - byłam lekko zirytowana ich dziecinnym zachowaniem.
- Nie gniewaj się. - powiedział Iker przepraszającym głosem, patrząc na mnie tymi swoimi hiszpańskimi oczami. - Zachowaliśmy się jak gówniarze. Możemy iść do kąta?
- Bardzo zabawne. - powiedziałam ironicznie, udając obrażoną, ale po chwili mimowolnie się uśmiechnęłam.
Musiałam poćwiczyć asertywność, w przypadku próby owładnięcia mną przez hiszpańskie oczy.
- Lepiej mi powiedzcie, po co przyszliście tak późno.
- Chcieliśmy cie zobaczyć. - powiedział wesoło Cris.
- Stęskniliśmy się. - Zza moich pleców wyłonił się Sergio i usiadł koło Marcelo na kanapie.
- Chyba za sobą. - powiedziałam, pomagając wstać Akile podłogi.
Dziewczyny były zaszokowane i wystraszone po szarży Marcelo przez  mój salon. O mało nie zostały zdeptane.
- Przyszliśmy dotrzymać ci towarzystwa w ten nudny wieczór. Żebyś nie czuła się samotna. - dodał Iker.
- Nie jestem ani sama, ani samotna.
- Ale smutna. - stwierdził wnikliwie Cristiano robiąc pewną siebie minę w stylu profesora nauk ścisłych, który udowadnia grupie ogłupiałych studentów, że zadanie z fizyki kwantowej połączonej z dokładnym opisem statku kosmicznego to bułka z masłem.
- Smutna? - zdziwiłam się.
- Smutna. - wyglądał tak zabawnie, że o mało nie parsknęłam śmiechem. Nie wiedziałam jednak o co im chodzi, a byłam pewna, że nie przyszli bezinteresownie. Wolałam więc nie ryzykować i nie obrażać żadnego męskiego ego.
- Nie jestem smutna, tylko pogrążona w otchłani matematycznej przepaści. I zmęczona.
- Możemy cię położyć spać. - zaproponował wesoło Marcelo osuszając do końca puszkę.
- Że co proszę? - zapytałam, bo wydawało mi się, że coś źle usłyszałam.
- Tak! Położymy cię spać! Iker ci pościeli, Sergii cię zaniesie, a Cris ci zaśpiewa kołysankę! Cris bardzo ładnie śpiewa! Cris, zaśpiewaj coś! - Marcelo z miną diabełka spojrzał na przyjaciela ukazując całe dwa rzędy białych zębów i aparat dentystyczny w całej ich krasie.
Portugalczyk posłał mu zabójcze spojrzenie.
- A ty co będziesz robił? - zainteresował się Ramos.
- Ja? Ja wykonam najcięższą robotę. Będę pilnował Alex przez całą noc! Będę jak ninja! Jak pies, tuż koło twojego łóżka! Albo lepiej! Żeby cię nic w nocy nie ruszyło, to położę się obok ciebie!  Twój Rycerz Marcelo cię obroni od wszelkiego zła! - nagle stanął, przybierając dziwną pozę i z poważną miną zaczął udawać, że wymachuje mieczem.
- Ej! Ninja! Czy na ciebie to nie czeka w domu żona z dzieckiem? - zapytała głośno Lee głosem, któremu strach się sprzeciwić.
Marcelo nagle spoważniał, posmutniał i padł z powrotem na kanapę.
- No… Ach… Gdzie się podziały te piękne, kawalerskie czasy… - z rozmarzoną miną rozwalił się, zajmując dwa miejsca i spychając Sergio na drugi koniec.
- O czym ty mówisz? - zapytali chórem pozostali panowie szczerząc się do Brazylijczyka.
- Dobra, dobra! Ty Cris nie bądź taki mądry bo… - Marcelo urwał w pół zdania.
- Aha. Czyli przyszliście z tęsknoty. - podsumowałam po chwili dziwnej ciszy. - To chcecie coś jeszcze, czy możemy wracać do nauki?
- No bo chodzi o to… -zaczął Marcelo.
- Możecie wracać do nauki. - przerwał mu pewnie Iker.
- Ale… - Brazylijczyk był zbity z tropu ewidentną nagłą zmianą planów.
- Tylko się wyśpijcie. Bo jutro Mou da nam w kość. - Przerwał mu głośno Cristiano.
- Tak, tak. Na pewno się wyśpię, przytłoczona jakimiś cholernymi, hieroglificznymi zapiskami Majów, których nikt poza Alex nie rozumie. - wtrąciła ze złością Rose.
- No to wy sobie się tam uczcie, czy co sobie chcecie, a my… - Ramos zaczął rozglądać się po pokoju, szukając punktu zaczepienia. - A my sobie poczytamy.
Wziął do ręki leżącą najbliżej książkę. Otworzył ją pewnie i nabrał w płuca powietrza, gotowy do wyrecytowania pierwszych słów w książce.
- Rozz… Rosp… Jak się czyta takie e z kreseczką na dole? - zapytał zbity z tropu. - I co to w ogóle za litera?
- Ę.
- Em?
- Ę. - poprawiłam go.
- Dobra. A więc: Rospemsoa kulya...
- Sergii! Kłamałeś! - krzyknął oburzony Marcelo.
- Co? - zapytał zdziwiony Ramos
- Kłamałeś! Mówiłeś, że umiesz czytać! - wszyscy poza Sergio wybuchli śmiechem.
- Bo umiem! - oburzył się Hiszpan.
- No! Nie da się ukryć. - Marcelo wyszczerzył się do niego w diabelskim uśmieszku.
- Nie moja wina, że to po rusku! - bronił się zaciekle Sergio.
- Ej! Po jakim rusku? W rosyjskim jest cyrylica. A to są normalne litery! - teraz to ja się wtrąciłam.
- Co jest? - zapytali razem Rose, Iker i Cris.
- Cyrylica. Czyli takie inne literki. Jak np. w japońskim są inne znaki, tak w rosyjskim są inne. Ich alfabet nazywa się cyrylicą. - wytłumaczyłam spokojnie.
- Ahaa… - powiedziała Rose patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- A skąd ty to wiesz? - zapytał Iker.
- Z życia. - westchnęłam.
- A ta książka to po jakiemu? - zapytał Segrio machając niebieską okładką.
- Skoro jest tam e z kreseczką  na dole, czyli ę, to po polsku.
- A przeczytasz nam jej kawałek?  Prosimy! - zaskomlał Marcelo.
- Po co? - zapytałam podejrzliwie.
- No bo… Chcemy poznać trochę świata. Wiesz, zbliża się Euro 2012, które jest w Polsce przecież. Może byśmy się trochę pouczyli obcego języka. Przecież nie może być taki znów trudny.
- Wierz mi - jest. A poza tym, co ty masz do Euro? Przecież ty jesteś Brazylijczykiem. - zauważyłam.
- No weź! Alex! Troszkę tylko! - marudził Marcelo, nie zwracając uwagi na to, że właśnie obaliłam jego argument.
- Bo jak nie, to Sergio będzie czytał. - zagroził Cris.
- O nie! Tylko nie to! Dobra. Dawaj. Coś ty wziął za książkę w ogóle?
- Niebieską. - Ramos wyszczerzył swoje białe zęby w wesołym uśmiechu oddając mi książkę.
- Oho! Aleś wybrał. Dobra. Cisza. - otworzyłam na pierwszej stronie i zaczęłam. - „ Rozpędzona kula śniegu, czyli moje życie w pigule.”
- Ale śmiesznie! - krzyknął uradowany Marcelo.
- Sam jesteś śmieszny! - oburzyłam się.
- Cicho! - Skarcił Iker Brazylijczyka. - Czytaj dalej, Alex.
- „Zjadałam już piętnastą śliwkę. Zrywam je z drzewa w ogrodzie mamy. Śliwy są leciwe, dość niskie, powykręcane ze starości. Przedwojenne? Sięgam po owoce bez wysiłku i nawet nie wycieram ich o spodnie. Jak taką śliwkę węgierkę nacisnąć odpowiednio, pęka na pół, ukazując zielonobursztynowe wnętrze. Węgierki, te prawdziwe węgierki, są słodkie, mają specyficzną, lekką goryczkę i niepowtarzalny aromat! Pod fioletową skórką, cierpką i gorzkawą, tkwi mięsista niespodzianka, rozlewając się w ustach słodko-kwaśno,  jeśli są dojrzałe i bardzo słodko, jeśli są po prostu - dojrzałe. Tylko z takich węgierek powidła są świetne. Brązowe, skarmelizowane, gęste.” * - spojrzałam po twarzach moich słuchaczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że z zaciekawieniem słuchają uważnie każdego mojego słowa ściągając brwi lub przechylając głowę na bok i wpatrując się intensywnie w moje usta. - Dość lektury na dzisiaj. - zamknęłam jedną z ulubionych książek  mojej mamy i odstawiłam na półkę.
- Wow. - powiedział przeciągle Marcelo patrząc we mnie jak w obrazek. - Faktycznie, zdaje się trudny.
- Bo jest trudny. Ale dość tego polskiego. Bierzemy się za matmę. Jejku! Już jedenasta! Zostały nam jeszcze trzy tematy.
- Dobra. To my was zostawiamy. Ale jeszcze wrócimy! - zagroził Iker podchodząc do mnie i całując mnie w policzek na pożegnanie.
- Do jutra. - to samo uczynił Sergio.
- Ale jakbyś nie mogła spać, wiesz duchy czy coś, to masz mój numer. Dzwoń do swojego Rycerza Marcelo w każdej porze dnia i nocy. - Brazylijczyk wyściskał i wycałował mnie entuzjastycznie.
- Jasne. - uśmiechnęłam się do niego.
- No. To dobranoc. - Podszedł Cris i przytulił mnie. Był ode mnie o wiele większy więc zginęłam gdzieś w czeluściach jego ramion. - Nie wierz temu narwanemu człowiekowi. On śpi jak niemowlak i nic go nie obudzi.
- Słyszałem! - krzyknął Marcelo z progu.
- Do jutra. - Portugalczyk pocałował mnie w policzek i ruszył w kierunku drzwi po czym zniknął za nimi.
Zrobiło się cicho.
- Przynajmniej się obudziłyśmy. - zauważyłam siadając na swoim dawnym miejscu na podłodze i robiąc porządek w notatkach, które porozwalał mi Marcelo.
- Ta. Delikatnie mówiąc. - przyznała Rose.
Dziewczyny usadowiły się tak, jak siedziały, zanim pojawili się panowie.
- To nie fair. - Oznajmiła nagle Lee.
- Co nie fair? - zapytała Akile.
- To, że ty ich znasz tak dobrze.
- Wcale ich nie znam dobrze. - zaprzeczyłam.
- No jak nie? - Lee zrobiła minę głoszącą „Nie rób z nas ślepych wariatek.”.
- No nie. Trenuje z nimi tyle samo co wy. Poza tym prawie z nimi nie gadam. No, oprócz Crisa.
- Jasne! Tylko, że całe treningi gadacie. A Mou przydziela cię zawsze do drużyny właśnie z nimi! - skarżyła się Lee.
- Zaraz, zaraz! - Przerwała jej błyskotliwie Rose. - Jak to  „oprócz Crisa”? Co to do cholery znaczy?
- Właśnie! - dodała zaciekawiona Akile.
- Nic. - powiedziałam spokojnie. - Nic, poza tym, że czasem gadam z nim więcej niż  na przykład z Ikerem. Wielkie mi co.
- WIELKIE MI CO? NO WEŹ! TO JEST CRISTIANO RONALDO!
- Boże! Dajcie spokój! Z Ozilem , Xabim i Jurkiem też gadam więcej. I co z tego?
- Jak ja ją zaraz kopne w dupę, to ona tego nie przeżyje. Akile! Trzymaj mnie! - Lee zaczęła odchodzić od zmysłów.
- Też chcę, żeby mnie przytulali, kładli spać i całowali w policzek na dzień dobry i dowidzenia. - powiedziała płaczliwie Akile.
- Oni mnie nie kładą spać.
- Ale robią całą resztę. - zauważyła Rose.
- Co z tego? To, że gadam z nimi…
- Ale z nami tak nie gadają, jak z tobą. - powiedziała smutno Lee.
- Przepraszam. - powiedziałam cicho.
No pięknie. Teraz brakowało mi jeszcze tylko poczucia winy.
- Zgłupiałaś? - zapytała poważnie Rose. - Przecież nie robisz nic więcej niż my. To oni wolą ciebie od nas. A więc polecę banałem: „To nie twoja wina”.
- Wcale nie wolą mnie bardziej od was! - oburzyłam się.
- Ah… Wracajmy do tej matmy. - westchnęła Rose.
Przerobienie ostatnich trzech tematów poszło nam wyjątkowo szybko. Było przed 0.00 kiedy się pożegnałyśmy.

* fragment książki "Dom nad rozlewiskiem" Małgorzaty Kalicińskiej.

13 mam nadzieję nie będzie pechowy :) Zaczynam się zastanawiać, jak to teraz będzie z tymi rozdziałami bo czasu robi się coraz mniej, pracy coraz więcej. Ale postaram się wciąż coś regularnie dodawać :)
Komentujcie.
Dzięki.