wtorek, 19 lipca 2011

015. Rodzinny obiad i misja specjalna.

Jose zadzwonił wychodząc z budynku. Byłam już na tyle blisko, żeby go widzieć:
- Na prawo. - powiedziałam od razu gdy odebrałam telefon.
Zobaczyłam, jak Jose odwraca głowę w swoje prawo. Gdy mnie dostrzegł uśmiechnął się wesoło. Nic nie mówiąc rozłączyłam się. Trener poczekał na mnie chwilę, a gdy do niego dołączyłam ruszyliśmy przez parking w stronę jego samochodu. Na parkingu było tylko kilka aut, więc bez problemu dostrzegłam jego zaparkowane dość blisko.
- Dziękuje. - powiedziałam z myślą o powołaniu.
- Podziękuj sobie. - odpowiedział uśmiechając się ciepło. - To tylko i wyłącznie zasługa twojej pracowitości.
- I tak dziękuję.
Włożył moje bagaże i swoją torbę treningową do bagażnika. Droga do domu państwa Mourinho upłynęła nam na rozmowie o różnych rzeczach, głównie o mnie i mojej aklimatyzacji w Hiszpanii i Realu. Gdy w końcu znaleźliśmy się na ulicy, na której znajdowały się wille Mou i Crisa zobaczyłam, że Ronaldo zmierza w kierunku domu swojego trenera z synkiem na rękach.
- O. Widzę, że będziemy mieć więcej gości na kolacji. - powiedział wesoło Jose skręcając na podjazd.
Gdy wysiadłam z samochodu Cris wchodził na podwórko. Gdy tylko Junior mnie zobaczył uśmiechnął się szeroko a zaraz potem obdarzył nas salwą pięknego śmiechu.
- A kto to przyszedł? - powiedziałam do niego, szeroko się uśmiechając.
Odwdzięczył mi się kolejną salwą śmiechu. Cris postawił go ostrożnie na ziemi. Ukucnęłam. Dzieliły nas teraz trzy metry.
- No chodź! - powiedziałam zachęcająco wyciągając do niego ręce.
Cristiano puścił jego ręce. Malec pewnie, choć niezbyt zgrabnie, ruszył w moim kierunku z uroczym uśmiechem na buźce.
- Aaaa! Mam cię! - załapałam go i podrzuciłam do góry trzymając chwilę nad głową. To spowodowało, że znów zalał nas śmiechem.
- To zadziwiające! Przecież on ma dopiero pół roku! I już chodzi! - powiedziałam bujając chłopca na biodrze.
- Tak. Jeszcze chwila i będzie biegał za piłką razem z Marcelo. Choć jestem pewny, że będzie bardziej spokojny. - powiedział Jose otwierając przede mną drzwi do domu.
- No nie wiem. Jak poszedł w tatusia to raczej za spojony nie będzie. - powiedziałam wchodząc do domu.
- Dlaczego? Ja jestem bardzo spokojny. Bardzo spokojny! - zaperzył się Cris zamykając drzwi.
- Bardzo. - podkreśliłam z zadziornym uśmiechem po czym zwróciłam się do Tami i Jo, których zastaliśmy w salonie - Cześć wszystkim.
- Alex! Cristiano! Cześć! Ale fajnie, że jesteście. - zawołał wesoło Jo.
- Tak. Ja tu tylko przyniosłem torby. - powiedział cicho Jose, ale na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli.
- Oj tatuś! Ja nie wiem. W kogo ten wyrodny syn się wrodził! Ja cię zawsze doceniam, wiesz. Na przykład bardzo ładnie mówiłeś dzisiaj na konferencji prasowej. Bardzo ładnie. I ładna koszulka. Podkreśla kolor twoich oczu. - To Mathilde zeszła na dół ze schodów i od razu podeszła do ojca i włożyła mu rękę pod ramie uśmiechając się uroczo.
- No moja krew! - powiedział dumnie Jose.
- Wiesz jest wycieczka do Włoch za tydzień? - zaczęła nieśmiało Mathilde.
- Aha. - skwitował Jose, po czym wszyscy wybuchli śmiechem.
- Materialistka. - powiedział Jo pokazując siostrze język.
- Krasnal. - odpowiedziała mu pięknym za nadobne.
- Spokój. - powiedział twardo Jose po czym zwrócił się do córki, którą wciąż trzymał pod ramię: - Ile?
-  2500 euro. - powiedziała cichutko patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
Ten patrzył na nią chwile z surową miną. Byłam pewna, że powie nie. Mathilde chyba też już straciła nadzieję.
- Da się zrobić. - powiedział obdarzając ją nagle promiennym uśmiechem.
- Dziękuję! - rzuciła mu się uradowana na szyję.
- Ale szczegóły omówimy jak wrócę. - zastrzegł, przytulając ją.
Jo wywrócił oczami.
- Piciu. - odezwał się nagle malec na moich rękach rozglądając się po obecnych.
- Masz butelkę? - Tami zwróciła się do Cristiano.
- Zawsze w pogotowiu. - wyciągnął z kieszeni małą, pustą butelkę.
- Soczek może być? - pani Mourinho zwróciła się do Juniora.
Tamten pokiwał uradowany głową uśmiechając się do niej rozkosznie. Tami wzięła butelkę od Cristiano i nalała do niej soku.
- To może Cris, weź go, a ja pomogę wam nakryć do stołu. - zaproponowałam.
Cristiano podszedł do mnie i wyciągnął ręce w kierunku.
- No chodź do taty. - powiedział zachęcająco do malca.
-Nie chce! - Junior wtulił się mocno we mnie spoglądając niepewnie na ojca zza zasłony moich włosów.
- To nic. Damy jakoś radę. - powiedziałam.
- Nie, daj spokój. Dzisiaj widocznie masz inną fuchę. Wykorzystamy trochę najdroższego piłkarza na świecie. - powiedziała wesoło Tami wręczając Crisowi stos talerzy.
- Tak jest. - powiedział Cristiano z poważną miną i wziął się za pomoc Jo i Mathilde w nakrywaniu do stołu.
Obiad upłynął nam w wesołej atmosferze. Prawie w ogóle nie było mowy o piłce nożnej. Czas leciał bardzo szybko. Panowała bardzo rodzinna atmosfera. Gdy Mathilde poszła zrobić wszystkim poobiednią kawę, zadzwonił mój telefon. Dzwoniła Julia.
- No cześć. - powiedziałam wesoło do słuchawki, rozmowa w pokoju trochę przycichła.
- Co się nie odzywasz? - prawie krzyknęła oskarżycielskim tonem.
- Dzwoniłam do ciebie ostatnio przecież. - powiedziałam spokojnie.
- Przedwczoraj!
- Oj. Kochanie! Nie gniewaj się! Mam dużo pracy. Przecież wiesz. - powiedziałam przepraszającym tonem.
- Tak, tak. Wiem. Wielka gwiazda sportu jest zajęta. - powiedziała trochę z przekąsem, ale już spokojniej.
- Nie mów tak.
- No dobra. Wiem. Mów co tam słychać.
- A nic. Auuuu. - To mały rozrabiaka Ronaldo Junior postanowił zabawić się w fryzjera i uchwyciwszy w rączkę garść moich włosów pociągnął je z wesołym szczebiotem.
- Co jest? - zapytała Julka.
-  Właśnie zostałam pozbawiona sporej ilości włosów w bardzo bolesny sposób. - powiedziałam.
- Jak to? U fryzjera jesteś?
- Tak jakby. Nie, nie! Cristiano, nie wolno tak robić. - powiedziałam stanowczo wyciągając swoje włosy z zaciśniętej piąstki malucha, który właśnie szykował się do kolejnego ataku.
- Cristiano? Jaki Cristiano? O rany! Chyba nie TEN Cristiano?!
- Prawie ten. Jego młodsza wersja. - malec skarcony, dał spokój mojej fryzurze i postanowił pobawić się swoją ulubioną zabawką - moim wisiorkiem.
- O rany! Serio? Syn Cristiano Ronaldo? Ale co on ci robi? Jak?
- W tej chwili? Bawi się wisiorkiem, który od ciebie dostałam.
- O mój boże! Masz go na rękach?
- Właściwie na kolanach, bo siedzę.
- Gdzie? U Ronaldo w domu?
- Nie.
- W kawiarni?
- Nie.
- Boże to może w…
- Jesteśmy na obiedzie u trenera. - przerwałam jej.
- Jesteśmy? Trenera? - zadawała krótkie pytania bardzo podekscytowana.
- Ja, Cris i Cris Junior. Tak, u mojego trenera. Mourinho.
- Nie znam. Znaczy trenera. Ale zaraz go wygooglam. - Poza Ronaldo i Bekhamem Julka nie znała żadnego piłkarza, bo nigdy się tym nie interesowała. Czytała dużo gazet plotkarskich a te były pełne wiadomości o Cristiano, dlatego wiedziała kim jest.
Gdy padło nazwisko Mourinho i imię Crisa wszyscy zgromadzeni w pokoju spojrzeli na mnie zaciekawieni. Do tej pory rozmawiali między sobą, dając mi swobodę gadania z Julką.
- Nie znam. - stwierdziła Jula po chwili, prawdopodobnie wertując Google Grafikę.
- Tak przypuszczałam.
- Mów tam co z tym!? Z Ronaldo w sensie że? Skąd to dziecko? I czy to naprawdę jego syn jest bo ja czytałam, że…
- Nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą ucinając tym samym długi monolog o artykułach na każdej stronie plotkarskiej jaka istnieje.
- Jak to nie wiesz?
- No nie wiem. Nie pytałam. Zresztą, czy to ważne? Mogę ci tylko powiedzieć, że Junior jest najrozkoszniejszym dzieckiem jakie w życiu widziałam. - Mówiąc to zamykałam i otwierałam dłoń, na której leżał mój pierścionek. Gdy tylko rozchyliłam palce i złoto pojawiało się w zasięgu wzroku Cris wybuchał wesołym śmiechem.
- Szczęściara. - podsumowała Julka rozmarzonym tonem.
- Mów co tam w Polsce słychać! - powiedziałam.
- A nic. Po staremu. Szkoła dalej bez sensu. Faceci dalej wkurzający. Nic się nie zmieniło od kiedy wyjechałaś, poza tym, że cie nie ma i strasznie tęsknie. No i nie muszę chodzić na mecze.
- A właśnie. Jutro jest mecz. I chyba będę w nim grać. A na pewno będę na ławce. Więc mogłabyś obejrzeć.
- O. Czyli jednak coś robisz w tym Madrycie. No dobra. Obejrzę. A o której ten mecz?
- Nasz o 18.00.
- Dobra. Zobaczę co da się zrobić. O rany! Ja musze kończyć! Mam korki z fizyki za chwilę! Dobra! Pa Kocie! Love you!
- Ja ciebie też! - rozłączyła się pospiesznie.
Westchnęłam i schowałam telefon do kieszeni.
- Co tam? - zagadnęła Mathilde siadając obok mnie i wskazując głową na telefon, który właśnie schowałam.
- A, przyjaciółka z Polski dzwoniła. - odpowiedziałam z uśmiechem.
Przy drugim końcu stołu toczyła się ożywiona rozmowa, której nie rozumiałam, bo rozmawiano po Portugalsku.
- Polska musi być fajna. - powiedziała rozmarzona Mathilde.
- Jest. Ale jest też mała, biedna i ma dużo problemów gospodarczych i w ogóle.
- To tak jak Portugalia. - uśmiechnęła się. - Jak ma na imię?
- Kto? - zapytałam zdezorientowana.
- No twoja przyjaciółka.
- Julia. - powiedziałam czysto po polsku.
- Ładnie. A jest tego jakiś hiszpański odpowiednik? Albo angielski?
- Julie. Julietta. Jolie. Julia. - główkowałam.
- Aaa! A widzisz. Popularne imię, a po polsku brzmi tak - inaczej.
Uśmiechnęłam się tylko sięgając przez połowę stołu po butelkę, której zaczął domagać się Cris.
- Mam do ciebie taką… takie pytanie. - powiedziała Mathilde konspiracyjnym tonem nachylając się moim kierunku.
- Słucham. - byłam trochę zaskoczona jej tonem i niepewną miną.
- No bo chodzi o to -  nie mogła znaleźć odpowiednich słów i błądziła wzrokiem po całym salonie.
- No mów. - zachęciłam ją z uśmiechem.
- No bo chodzi o to, że jest taki chłopak… - spojrzała na mnie jakby wyczekując mojej reakcji, ale ja zachowałam pokerową twarz, chociaż miałam ogromną ochotę się uśmiechnąć. - Ma na imię Enrique i jest strasznie przystojny. I ja się z nim chciałam umówić. To znaczy on ze mną się chciał umówić. To znaczy ja też z nim chciałam ale… no bo on jest starszy.
Spojrzała na mnie jakby lekko zmartwiona przygryzając dolną wargę.
- Ile starszy? - czułam sprawę nosem i spojrzałam niespokojnie na Jose.
Wiedziałam, że nawet jak by był młodszy albo w jej wieku Jose za nic w świecie nie zgodził by się, żeby jego jedyna córka umawiała się z kimkolwiek. Taka ojcowska psychotroska.
- 4 lata. - zrobiła jeszcze bardziej zmartwioną minę.
- Czyli jest starszy ode mnie o rok?
- Dokładnie. Ale jest bardzo przystojny. I całkiem miły. Tylko problem polega na tym, że ja… no bo ja jeszcze nigdy nie miałam chłopaka. - przyznała zawstydzona wywracając oczami. - No i ja bym się chciała z nim spotkać. Ale jak ojciec się dowie?
- No dobra. Ale jaka w tym moja rola.
- Właściwie to dwie role. - znów przygryzła wargę. - No bo nie puści mnie nigdzie samej i pewnie będzie chciał mi dać, w najlepszym razie, niańkę. Ale z tobą to co innego. Ufa tobie w stu procentach. I z tobą mogłabym wyjść wszędzie.
- Czyli chcesz żebym cię kryła?
- No… nie tylko. - odwróciła się i spojrzała na rodziców po czym kontynuowała jeszcze ciszej. - Trochę się go boje. Znaczy nie. Boję to za duże słowo. Chodzi o to, że… no tak zostałam wychowana. Nie można nikomu obcemu ufać bo może chcieć wykorzystać twoje nazwisko. Chcąc nie chcąc ta zasada została mi wpojona i inaczej nie umiem. Chciałabym, żebyś tam ze mną poszła. Znaczy… możesz sobie na przykład usiąść przy innym stoliku, czy coś… i tak musimy wrócić razem. A ja bym się czuła pewniej. Tata mówił, że ćwiczyłaś kiedyś jakieś karate czy coś.
- Boks. Dawno temu.
- No właśnie. To co? Pójdziesz ze mną?
- Oh… No dobra. - powiedziałam z uśmiechem.
Nie byłam w stu procentach pewna, czy robie dobrze. Gdyby Jose dowiedział się, że coś przed nim ukrywam i to coś związanego z jego córką stracił by do mnie całe zaufanie. A gdyby coś się stało? Nie. Miłości trzeba pomagać i koniec.
- Dzięki! Jesteś wielka!
- A co wy tam tak szepczecie? - zapytał nagle Jose wyrywając nas brutalnie z naszej małej konspiracji.
- Nic. Tak jakoś. A czy wy to nie musicie już jechać? - zapytała Mathilde patrząc na zegarek.
- No. Trzeba by się zbierać. - przyznał Cristiano.

Jose poszedł się pakować, a my powoli zaczęliśmy się zbierać nasze manele. Jednak mały Cris nie chciał puścić ani swojego ojca ani mnie. Staraliśmy się jak mogliśmy, żeby go oszukać, ale gdy tylko któreś z nas znikało z zasięgu jego wzroku wpadał w taki płacz, że Tami w żaden sposób nie mogła go uspokoić.
- Dobra. Jest jeszcze jedna alternatywa. - powiedziałam, gdy już Jose zszedł na dół gotowy do drogi. - Daj mi go. - wyciągnęłam ręce do Tami.
Junior od razu się rozchmurzył, gdy tylko znalazł się u mnie na rękach. Wiedziałam, że w całym tym towarzystwie nic nie zdziałam, więc skierowałam po woli swoje kroki w kierunku drzwi ukrytych w głębi korytarza. Szłam powoli bujając Crisa delikatnie i mówiąc do niego po polsku. Otworzyłam drzwi, za którymi zobaczyłam gabinet Jose. Urządzony był bardzo gustownie. Panował tu spokój. Mimo otwartych drzwi już prawie w ogóle nie było słychać rozmawiających na korytarzu Portugalczyków. Cris uspokoił się znacznie. Położył główkę  na moim ramieniu i zaczął bawić się moim wisiorkiem. Przypomniałam sobie nagle jedną z moich ulubionych kołysanek i zaczęłam cicho śpiewać kołysząc małego.
- Na Wojtusia z popielnika, iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa.
Żyła sobie raz królewna, pokochała grajka.
Król wyprawił im wesele i skończona bajka.
Była sobie Baba-Jaga, miała chatkę z masła.
A w tej chatce same dziwy. Psst. Iskierka z gasła.
Patrzy Wojtuś, patrzy duma, łzą zaszły oczęta.
Czemuś ty mnie oszukała. Wojtuś zapamięta.
Już ci nigdy nie uwierzę iskiereczko mała.
Najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz, ot i bajka cała.
Jeszcze zanim skończyłam śpiewać mały Cris już spał. Śpiewając wróciłam na korytarz i dołączyłam do czekających na mnie Jose i Cristiano oraz Mathi i Tami. Oddałam pani Mourinho Juniora i po cichym pożegnaniu wyszłam za panami na dwór.
- I co teraz? - zapytałam, gdy znaleźliśmy się na podjeździe.
- Co masz na myśli? - zapytał Jose.
- Nie wiem czy powinnam przyjechać z tobą. Dziewczyny nic nie wiedzą. - odpowiedziałam mu.
- Rozumiem, że wstydzisz się ze mną pokazywać. Wolisz Crisa, bo jest młodszy i przystojniejszy. - zażartował trener.
- Nie chciałam tego mówić tak bezpośrednio, ale tak. - wyszczerzyłam się do niego.
- No dobra. To jedźcie razem. Do zobaczenia na miejscu. - powiedział i wsiadł do swojego samochodu.
- Ładne to było. - stwierdził Cristiano, gdy siedzieliśmy już w jego samochodzie kierując się w stronę Bernabeu.
- Co? - zapytałam zdezorientowana.
- To co śpiewałaś. Ta kołysanka.
- A to. Dzięki. Mama mi to śpiewała jak byłam mała. - uśmiechnęłam się.
- Naprawdę masz rękę do dzieci.
- Zawsze go zostawiasz z Tami?
- Nie. Właściwie nigdy. Tylko teraz, gdy moja mama i siostra jeszcze nie wróciły Tami zaproponowała, że może się nim zająć do jutra.
- Nie widziałam, że masz z nimi tak dobry kontakt. To znaczy z rodziną Mou. Nie widać tego. To znaczy w normalnym świecie.
- Zazdroszczę ci.
- Czego?
- Tego, że pamiętasz jeszcze jak to jest żyć w ”normalnym świecie”.
- Nie chcę tego zapomnieć. Ale przecież ty też musisz coś pamiętać.
- Pamiętam czasy mojego dzieciństwa. Na Maderze. Ale później - od kiedy stałem się nastolatkiem moje życie było ciągłą pracą. Ogromną pracą. Cały czas byłem zajęty. Była szkoła, były treningi. Później dałem spokój ze szkołą. Wiedziałem co wolę robić. A gdy już miałem więcej czasu by żyć, to już nie było to ”normalne życie”.
- Domyślam się.
Gdy dojeżdżaliśmy w końcu do Concha España zaczęłam się zastanawiać jak ja się będę musiała natłumaczyć przed dziewczynami dlaczego zjawiam się z Crisem i co z nim robiłam.

Po dość długiej przerwie pojawia się rozdział 15. 
Przerwa spowodowana była nawałem zajęć... Wybór szkoły, cała ta bieganina z papierami, zakończenie, bale, w wakacje kilka... hmmm. wyjazdów. Ogólnie dużo roboty - mało czasu - kiepsko z weną. Ale najważniejsze, że jest :D Następny - nie wiem kiedy. Jak się uda :D Póki co, życzę wszystkim miłych wakacji. :) 
Komentujcie. 
Dzięki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz