środa, 2 marca 2011

005. Pierwszy trening.

Madryt za dnia był naprawdę piękny. Nie było mi dane zobaczyć zbyt dużo bo Zindi wybrał drogę obwodnicą. Było piękne, ciepłe, słoneczne popołudnie. Gdy wyjechaliśmy z miasta, kierując się w stronę Valdebebas pierwszy raz zobaczyłam hiszpańską przyrodę. Było… pomarańczowo. Pomimo, iż wszystkie puste przestrzenie porastały niskie, szarozielone rośliny to i tak jedyny kolor jaki rzucał mi się w oczy to pomarańcz. Ziemia odbijała ciężkie o tej porze promienie słońca. Przez całą drogę Zindi opowiadał mi o drużynie, o hiszpańskich obyczajach i o tutejszych tradycjach. Gdy dojechaliśmy w końcu do kompleksu sportowego byłam już tak przerażona i stremowana, że przypominałam ducha. Byłam strasznie blada. Zizou zaparkował pomiędzy wieloma luksusowymi samochodami. Wyłączył silnik i spojrzał na mnie w ciszy. Ja byłam jak sparaliżowana. Miałam problemy nawet z oddychaniem. Był to skutek mieszanki strachu z adrenaliną i tremą.
- Hej! - powiedział mój opiekun i położył mi ciepłą dłoń na ramieniu. - Będzie dobrze. Też to przechodziłem. Zobaczysz, wszystko będzie ok. Jestem z tobą. Pomogę ci. Nie martw się.
Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się do mnie ciepło. Dodało mi to trochę otuchy. - Idziemy? -zapytał miękko.
Pokiwałam tylko głową, bo czułam, że gdy otworzę usta to albo zemdleję albo puszcze barwnego pawia. Ruszyliśmy więc do dużych, szklanych drzwi. Gdy przez nie przeszliśmy, ogarnął mnie przyjazny chłód i cień. Ruszyliśmy białym korytarzem. Było cicho. Słychać było jedynie nasze kroki. Na ścianach wisiało bardzo dużo różnych zdjęć i gablot. Wszędzie dominowały biel i srebro. Nie mogłam się jednak skupić na tym, co było dookoła mnie, bo czułam się zbyt zdenerwowana. Dość szybko znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu, urządzonym również w białych kolorach, choć już bardziej przytulnie. Stało tu kilka kanap, stoliki i krzesełka. Na jednej ze ścian był bufet, w którym w danej chwili nikogo nie było. Znajdowało się tam wiele różnych drzwi, na których widniały tabliczki z nazwami pomieszczeń. Spojrzałam niepewnie na Zindiego, ale on powiedział, że idziemy aż na drugi koniec tej dość długiej sali. Maszerując więc ramie w ramie z Zidane zdążyłam przeczytać takie nazwy jak „Sala konferencyjna”, „Restauracja”, „Szatnia dla prasy”. Doszliśmy do podwójnych drzwi z napisem: „Wstęp jedynie dla pracowników”.  Za nimi zobaczyłam podobny pokój do tego, z którego właśnie wyszliśmy, tyle, że mniejszy. Stąd również odchodziło wiele drzwi. Jednak nie byliśmy tu już sami. W pomieszczeniu było kilkanaście osób. Gdy weszliśmy wszyscy się odwrócili w naszą stronę. Czułam się strasznie dziwnie. Wszyscy mi się przyglądali, wszyscy wiedzieli kim jestem. Ale ja nie znałam żadnego z nich. Tak mi się wydawało. Spuściłam więc wzrok i zaczęłam się intensywnie wgapiać w stare trampki. Zindi dotknął mnie lekko w plecy dając do zrozumienia, że jest obok mnie, ale nawet to nie dodało mi otuchy. Podszedł do nas jakiś jegomość po pięćdziesiątce. Przemogłam się i w imię dobrych manier spojrzałam na niego. Poznałam go. Był to Florentino Perez - Prezes Królewskich.
- Zinedine. Witaj. -powiedział wesoło i uścisnął hardo rękę francuza.
- Dzień dobry. Panie Prezesie, przedstawiam panu Aleksandrę Boruc.
Perez zwrócił zaciekawiony wzrok na mnie. Zebrałam w sobie siły, uśmiechnęłam się do niego uprzejmie i również uścisnęłam jego rękę. 
- Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać. - powiedział uprzejmie. - Mam nadzieje, że podoba
ci się w Madrycie.
- Och tak! Madryt jest piękny. - sama dziwiłam się temu, jak pewny był mój głos.
Tymczasem zza pleców Prezesa wyłonił się wysoki mężczyzna z czarnymi loczkami, w sile wieku.
- Zinedine. - powiedział witając się z Zidane, po czym zwrócił się do mnie. - Panna Aleksandra
jak mniemam. Jestem Jorge Valdano.
- Miło mi. - Odpowiedziałam, znów dziwiąc się hardości i sile swojego głosu.
Valdano chciał coś jeszcze powiedzieć, ale uprzedził go Perez.
- Na pewno spotkamy się później, teraz powinniśmy puścić pannę Boruc na trening. Jorge? - powiedział sugestywnie patrząc na Dyrektora Sportowego. Tamten tylko skinął głową, uśmiechnął się do mnie i obaj zniknęli za drzwiami, którymi my weszliśmy.
- Najgorsze za nami. - powiedział półgłosem Zindi uśmiechając się pocieszająco.
Teraz podeszła do nas młoda, mnie więcej trzydziestoletnia kobieta, w białym dresie Realu Madryt. Miała farbowane na blond włosy i niebieskie oczy. Była bardzo ładnie opalona. W ogóle była ładna.
- Sandra.
-Zindi.
Wymienili się całusami w policzek na powitanie.
- Alex poznaj Sandrę - zwrócił się do mnie francuz. - to jest jeden z twoich trenerów. Jeżeli chodzi o drużynę dziewczyn, to nad nią jest już tylko Mou.
- Sandra. - przedstawiła się kobieta uśmiechając się do mnie miło i wyciągając rękę na powitanie. - Miło mi cię poznać. Nie traćmy czasu. Zaprowadzę cię do szatni, przedstawię dziewczynom i na trening.
- Ja nie mogę tam wchodzić za bardzo. To szatnia dziewczyn. - powiedział Zizou jakby czytając w moich myślach.
Poszłam więc za Sandrą. Przeszliśmy przez całe pomieszczenie pod obstrzałem ciekawskich spojrzeń. Na końcu były dwie pary drzwi. Po prawej z napisem: „Szatnia damska” po lewej „Szatnia męska”. Przekroczyłyśmy prawy próg i znów znalazłyśmy się w wąskim korytarzu biegnącym odrobinę w dół. Chwilę później doszłyśmy do kolejnych podwójnych drzwi (które to już?) i tam się zatrzymałyśmy.
- Tu jest szatnia.  Dalej i na lewo są drzwi do gabinetu Mourinho, następnie do pokoi innych trenerów, dalej punkt medyczny. Na wysokości punktu medycznego na prawo jest siłownia. Na samym końcu korytarza jest wyjście na boisko, na którym ćwiczą pierwsze drużyny.
I ja to mam wszystko zapamiętać? Chyba będę musiała poprosić o mapę.
- A teraz poznam cię z resztą drużyny. - powiedziała Sandra i pchnęła drzwi, przed którymi stałyśmy przepuszczając mnie przodem.  Przed sobą zobaczyłam tylko białą ścianę, a na niej namalowany herb Realu Madryt. Malutki korytarzyk, który prawie od razu zakręcał w prawo. Było słychać dużo damskich głosów. Wesołe rozmowy, śmiechy, docinki. Mieszanka języków i akcentów.
- Śmiało. - powiedziała Sandra z miłym uśmiechem i ruszyła do przodu, zakręcając przed herbem. Posnułam się za nią. Gdy weszłyśmy do szatni i znalazłyśmy się w zasięgu wzroku wszystkich dziewcząt nastała cisza.
-Dziewczęta. Przedstawiam wam naszą nową zawodniczkę. Aleksandra Boruc. - powiedziała po hiszpańsku.
Rozejrzałam się po obecnych. Było ich około czternaście. Absolutna mieszanka kulturowa. Czarnoskóre, mulatki, białe, Azjatki, ciemnowłose, blondynki, rude, niebieskookie, ciemnookie, niskie, wysokie, dobrze zbudowane i bardzo chude. Każda z nich patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Nie dostrzegłam w ich twarzach wrogości czy apatii. To mnie trochę uspokoiło. Rozległo się kilka „cześć”, na które odpowiedziałam.  Atmosfera troszkę się rozluźniła. Dziewczyny zaczęły się do mnie uśmiechać i podchodzić witając się ze mną i przedstawiając się. Nie byłam w stanie zapamiętać wszystkich imion.
-Twoja szafka jest tu. - powiedziała Sandra, gdy już ze wszystkimi się przywitałam, pokazując na szafkę dokładnie naprzeciw mnie, mniej więcej w środku rzędu. Była to jedyna szafka, na której nie było jeszcze gigantycznego zdjęcia jej właściciela i napisu z imieniem lub nazwiskiem.
- Tu są wszystkie twoje nowe treningowe rzeczy. - podała mi dwie duże torby ze znaczkami Adidasa. - Warto je nosić. Są wygodne i przydatne, a Adidas dobrze za to płaci.
Przez szatnię przetoczyła się fala śmiechu.
- Strój masz już przyszykowany. Leży w szafce. Przebieraj się i na boisko. Lee, pokażesz jej co i jak. - zwróciła się do jednej z dziewczyn.
- Jasne. - odpowiedziała wysoka ciemnooka dziewczyna o oliwkowej skórze.
- Dobra. Reszta może się powoli zbierać na boisku. - ogłosiła Sandra i wyszła.
- Jestem Lee. - powiedziała ciemnoskóra dziewczyna używając łamanego hiszpańskiego, po czym dodała z uśmiechem siadając na ławce. - Pewnie już ci się wszystkie imiona pomieszały, co?
- Raczej tak od razu ich wszystkich nie zapamiętam. - odparłam siadając obok niej na moim miejscu.
- Tu jest twój strój. - wyjęła z mojej szafki trykot.
Reszta drużyny zaczęła powoli wychodzić z szatni małymi grupkami. Wyczuwało się wśród ich rozmów duże podniecenie i ekscytację.
- Dzięki. - powiedziałam biorąc ubrania do ręki. - Tu tak zawsze? Zawsze wszyscy są tacy… nakręceni?
- Nie. Znaczy. Może i nakręceni to zawsze, ale dzisiaj jest szczególny dzień. - powiedziała patrząc
na mnie tajemniczo i wyczekując aż zadam jej pytanie.
- Tak? A czemu? - przeleciała mi przez głowę głupia myśl, że to z mojego powodu. Zaczęłam się przebierać.
- Bo dzisiaj będziemy miały trening razem z facetami! - powiedziała z ogromnym uśmiechem
i ekscytacją w głosie. - Wyobrażasz sobie! Ronaldo! Kaka! Ramos! Casillas!
Wyglądała jakby miała się rozpłakać ze szczęścia. A ja miałam wrażenie, że zaraz umrę. No pięknie! Akurat kiedy ja jestem tu pierwszy raz! Akurat wtedy muszę od razu spotkać największe gwiazdy sportu mojego pokolenia! Cudownie! Już widziałam oczami wyobraźni jak robie z siebie pośmiewisko. Jak wszyscy się ze mnie śmieją. Jak Cristiano Ronaldo patrzy na mnie becząc ze śmiechu, po tym jak nie trafiłam w bramkę z 2 metrów. O ile w ogóle zdołam dojść pod bramkę! Po co ja tu w ogóle przyjeżdżałam!? Po co ja się dałam na to namówić!? No po co!? Głupia! Przecież oni wszyscy są gwiazdami piłki światowego formatu! A ja? Ja jestem jakąś szarą myszką z wiochy w Polsce, której się zdaje, że umie kopać piłkę! Podczas gdy ja układałam w głowie rozpaczliwy plan ucieczki wciąż mechanicznie się przebierając, Lee dalej nadawała podekscytowana. Bardzo przypominała mi teraz Julkę.
- Czy ty sobie to dziewczyno wyobrażasz? Boże! Kocham się w Kace od gówniarza! A dzisiaj będę z nim na jednym boisku! Ba! Będziemy może biegać koło siebie! A może nawet GRAĆ! Normalnie nie wytrzymam! A ponad to! W końcu będziemy mieć prawdziwy trening z Panem Mourinho! O już? Szybka jesteś. Idziemy?
Właśnie skończyłam wiązać swoje korki.
- No. Nie mamy wyjścia. Nie?
- No to jazda.
Tak jak poinformowała mnie Sandra, wyjście na boisko było na końcu korytarza. Na dworze było bardzo ciepło. Słońce było wciąż wysoko na niebie. Powietrze było suche i czułam w nim pył. Unosił się zapach świeżo koszonej trawy i ciepłej ziemi. Na boisku były już wszystkie dziewczyny ustawione w małych grupkach na drugim końcu placu i rozmawiające z podnieceniem. Panów nie było jeszcze widać. Gdy razem z Lee, która wciąż półgębkiem opowiadała mi jak to cudownie, że dzisiaj jest ten wspólny trening, byłyśmy już w połowie boiska, z szatni zaczęły wyłaniać się postacie mężczyzn. Zauważyłam to, bo Lee prawie skakała już z podekscytowania. Szarpiąc mnie za rękaw, nakłaniała do odwrócenia się. Szybkim spojrzenie, aby tylko dała mi już z tym spokój, omiotłam przestrzeń
za moimi plecami. Dostrzegłam Benzeme, Arbeolę, Albiola, Gago i Granero. Później odwróciłam wzrok, bo czułam jak narasta we mnie przerażenie. Lee wciąż „Dyskretnie” odwrócona gapiła się na wychodzących z szatni. Zadawała mi też pełną relację.
- Jacy oni cudni! Boże! Benzema jest w rzeczywistości wyższy niż w telewizji. Jejku! Nie myślałam, że Arbeola i Albiol są aż tak przystojni! Gago! Jak ja kocham tę jego fryzurę! Granero ma śmieszny śmiech! O słyszysz! O mój ty! Czy to jest!? Rany! Ronaldo! Ależ on jest wielki! Słodki Jezu! Idzie razem z Kaką i Marcelo! Śmieją się z czegoś. Chyba z Kaki! O! Canales! Piękny! Matko kochana czy to jest…
Reszta paplaniny Lee zmieszała się z paplaninami wszystkich dziewczyn z drużyny, bo dotarłyśmy w końcu na drugi koniec boiska. Nie wiem jak to zrobiłam, ale wyłączyłam mózg i słuch. Po prostu skupiłam się na trawie pod nogami. Chciałam zobaczyć w końcu jakąś znajomą twarz. Ale wkoło sami obcy ludzie. Spojrzałam na trybuny. Zobaczyłam siedzących w 4 rzędzie Zindiego i Jo.
Obaj się do mnie szeroko uśmiechnęli, a Junior wesoło mi pomachał, później pokazał skrzyżowane palce, co miało znaczyć, że życzą mi szczęścia. Nikt tego nie zauważył, bo dziewczyny były zbyt zajęte obgadywaniem piłkarzy. Poczułam się znacznie lepiej, jednak wciąż nie chciałam się odwrócić aby zobaczyć co się dzieje z tyłu. Ale w końcu musiałam to zrobić. Okazało się, że panowie stanęli również w grupie naprzeciwko, a dzieliło nas jakieś 4 metry. Wydali się być rozluźnieni. Co niektórzy aż zanadto. Marcelo wygłupiał się z Crisem i Pepe. Casillas rozmawiał o czymś z Ramosem, Albiolem i Canalesem śmiejąc się w głos. Starałam się na nich nie patrzeć, więc znów utkwiłam wzrok w trawie. Chciałam stanąć jak najdalej, żeby nie musieć słuchać dziewczyn i patrzeć na chłopaków. Dyskretnie odsunęłam się więc do tyłu, później uciekłam jak najdalej na koniec grupy po prawej stronie. Żeby nie wzbudzić niczyjej uwagi przesuwałam się tyłem, tak, że byłam zwrócona twarzą do dziewczyn. Za którymś krokiem do tyłu poczułam ze oparłam się o coś plecami. A raczej o kogoś. Kogoś, kto bardzo ładnie pachniał. Kogoś, kto się ewidentnie nie spodziewał zdeptania przeze mnie i ewidentnie pomyślał, że to jego wina.
- Entschuldigung. - usłyszałam, zanim zdążyłam się odwrócić.
Ozil. Mesut Ozil, we własnej osobie, stał przede mną i speszony jak nigdy patrzył mi w oczy swoimi wielkimi ślepiami. Z bliska z taką miną wyglądał uroczo.
- To ja przepraszam. - powiedziałam po niemiecku uśmiechając się do niego. Był chyba jedyną osobą w zasięgu kilkunastu kilometrów, która była tak samo przerażona jak ja. Albo, chociaż tak wyglądała. To dodało mi otuchy. Od razu go polubiłam, chociaż zamieniłam z nim po jednym zdaniu. Niesamowicie się ucieszył, gdy usłyszał, że odpowiedziałam mu w jego ojczystym języku. Uśmiechnął się z niedowierzaniem i już swobodniej zapytał:
- Mówisz po niemiecku?
- Tak. Komunikatywnie. Chociaż, wybacz mi jak popełnię jakiś błąd, bo bardzo długo nie używałam tego języka.
Bardzo szybko uczyłam się języków obcych. A niemiecki miałam w szkole. Trochę sama nad nim posiedziałam i nauczyłam się dobrze rozmawiać.
- Nie ma problemu. Idzie ci bardzo dobrze. - był uradowany jak małe dziecko, któremu daje się błyszczący wiatraczek. - Ty jesteś Alex, prawda?
- Scheiße! Czy już wszyscy w całej Hiszpanii mnie znają i wiedzą, kim jestem? - zapytałam zrozpaczona. Rozbawiła go moja reakcja.
- Jose o tobie mówił. Później Perez i Valdano trąbili o twoim przybyciu w naszej szatni dość głośno. - patrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Ale dziewczyny nie wiedzą, że sam Mou po ciebie jechał. Że to on cię tu ściągał. Chyba lepiej, żeby tak zostało.
- A co ja jakiś ósmy cud świata jestem? Popiersie Nefretete czy co?
Zaśmiał się wesoło.
- Trzeba przyznać, że jesteś ładną dziewczyną. - powiedział, po czym odrobinę się zarumienił.
Czułam się przy nim bardzo swobodnie. Jakbym właśnie spotkała kumpla z przed lat.
Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie zdążyłam, bo na boisku pojawił się Mou i wszyscy zgodnie ucichli. Staliśmy z Mesutem z boku, ale głos Jose był tak wyraźny i absorbujący, że i tak słyszeliśmy każde słowo. Mówił po angielsku. Czytałam gdzieś, że u Ozila z językami obcymi dość kiepsko, więc widząc jego niepewną minę tłumaczyłam mu z grubsza na niemiecki. Był mi bardzo wdzięczny i patrzył na mnie jak na swoją wybawicielkę. Ale ja czułam, że po prostu odpłacam mu się za to, jak bardzo dodał mi pewności siebie na tym treningu. Chociaż on prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Mou oszczędził mi przedstawienia całej grupie, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Zakomunikował nam, że po ćwiczeniach rozciągających i wysiłkowych rozegramy mecze. 4 drużyny na 2 połowach boiska. Drużyny mieszane. Wszyscy przyjęli to z cichym entuzjazmem. Szczególnie dziewczęta. Ja modliłam się tylko o to, żeby Mesut mnie nie zostawił i nie poszedł sobie do kolegów. Ale on, dzięki Bogu, wolał ćwiczyć ze mną, chyba dlatego, że Hiszpanie nie mówili po niemiecku. Moja teoria się potwierdziła, kiedy Ozil powiedział mi, że nie ma dzisiaj na treningu jego rodaka, Samiego Khediry. Zaczęliśmy biegać dookoła boiska. Na samym przedzie biegli panowie. Za nimi podzielone na grupki dziewczyny wesoło chichocząc nie spuszczały wzroku z pleców i pośladków piłkarzy. My z Ozilem biegliśmy praktycznie na samym końcu. Rozmawialiśmy swobodnie nie bojąc się, że ktoś nas podsłucha, bo nikt nie mówił po niemiecku.
- Skąd jesteś? To znaczy z jakiego kraju?
- Sąsiadka zza miedzy. - powiedziałam szczerząc się do niego.
- Francja? - zdziwił się. - Nie wyglądasz na Francuzkę.
- Czy Niemcy graniczą tylko z Francją? Nie. Jestem z Polski.
- O! Naprawdę? No cóż. Nie wyglądasz na Francuzkę. Francuzki są brzydkie.
- Nie mów tego głośno przy Karimie albo Zindim.
- Oni i tak mnie nie rozumieją. - teraz to on się do mnie wyszczerzył.
- Aaa… To taka strategia. - powiedziałam kiwając głową ze zrozumieniem i przybierając komicznie poważną minę.
Ozil zaczął się śmiać. Tak sielsko płynął nam czas. Ciężko oddychało mi się tym gorącym, suchym powietrzem, ale dawałam radę. Po kilkunastu okrążeniach przyszedł czas na wykonywanie sprecyzowanych ćwiczeń. Trochę rozciągania, napinania, rozgrzewania, stękania i kupa śmiechu. Byłam zdziwiona atmosferą jaka panowała dookoła. Nie było nikogo, kto stał by gdzieś z boku, odstawał od reszty. Spoiwem utworzonych grupek najczęściej była narodowość bądź język jakim się posługiwano. Wszyscy śmiali się i żartowali. Później, gdy zaczęliśmy wykonywać ćwiczenia w większym, ambitniejszym tempie podszedł do nas Mou i zakomunikował, że za chwilę dostaniemy koszulki i zostaniemy w ten sposób podzieleni na drużyny. Drużyny zielonych i żółtych zostały rozdzielone w pierwszej kolejności. Znalazła się w nich większość dziewcząt. Pod okiem Karanki i Sandry mieli oni rozgrywać mecz
na jednej z połów boiska. Drużyna niebieskich składała się z Kaki, Benzemy, Casillasa, Albiola, Lee, Monic, Rose i Pepe. Ku mojej rozpaczy trafiłam do drużyny „bezkoszulkowców” . Znalazłam się w niej razem z Ronaldo, Ramosem, Xabim,  Marcelo, Arbeolą, Ozilem i Dudkiem. Byłam sama. Sama jedna. Spojrzałam z niedowierzaniem na Jose. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Jeżeli myślał, że zrobił mi tym przysługę, to grubo się mylił. Miałam nadzieję, że po mojej minie wywnioskuje, że jest mi to delikatnie mówiąc nie na rękę i zmieni moją drużynę. Ale on tylko szerzej się do mnie uśmiechnął i zaczął mówić, kto gdzie ma grać. W naszej drużynie wyglądało to następująco: Dudek na bramce przed nim Arbeola, Ramos i Xabi. Przed nimi Marcelo z Ozilem i Cristiano. A z przodu ja. Sama jedna. Cudownie. Przed rozpoczęciem tej mini-gry Ozil podszedł do mnie i szepnął mi do ucha, że cieszy się, że jest ze mną w drużynie.  Mijając się z Lee szepnęła mi tylko „szczęściara” i posłała wzrok mówiący „Dlaczego ty a nie ja?”. Kiedy stanęłam przed linią środkową boiska nogi miałam jak z waty. Mou przyłożył już gwizdek do ust, ale spojrzał na mnie i powiedział:
- Panowie, gramy normalnie. Całkowicie.
Zagwizdał. Piłka nasza. Ronaldo z Ozilem zaczęli się bawić w podania. Przesunęłam się przed nich, pod bramkę Casillasa. Pepe, Albiol i Lee, obrońcy drużyny niebieskich, byli tak zaabsorbowani trikami i podaniami na linii Ronaldo - Ozil - Marcelo  - Xabi że nie zauważyli, że kręcę się pod ich bramką. Zauważył na szczęście Mesut. Gdy mnie dostrzegł uśmiechnął się do mnie i puścił perskie oko. Gdy tylko piłka po podaniu Crisa znalazła się pod jego nogami, markując podanie do Marcelo, posłał ją długim prosto do mnie. Dzięki Pepe nie byłam na spalonym. Adrenalina dodała mi skrzydeł. Czułam się u siebie. Na boisku. Piłka. Bramka. Tylko tyle widziałam. Miałam jeden cel - umieścić ją w siatce. Zapomniałam gdzie jestem. Zapomniałam z kim gram na boisku. Po prostu musiałam biec. Strzelić. Trafić. Pepe niczym błyskawica znalazł się koło mnie. Wiedziałam, że tylko czeka aż kopnę piłkę. Wtedy on ją bardzo łatwo przejmie. Stał z bardzo szeroko rozstawionymi nogami. Byliśmy dość daleko od Ikera. Zadziałał instynkt. Podeszłam bardzo blisko do Pepe udając, że szukam rozwiązania tej trudnej akcji. Nie zawiódł mnie i nie złączył nóg. Kopnęłam piłkę dość mocno, tak że uderzyła w jego prawą piętę odbijając się od niej. Tak jak przewidziałam potoczyła się w moje prawo za plecami obrońcy. Już tam byłam. Pepe nie wiedział co się stało. Iker, myśląc, że właśnie popsułam zagranie wyskoczył z bramki, chcą złapać piłę przede mną. Błąd. Wysunął się zbyt daleko. Z całym impetem dopadłam piłki i posłałam ją wysoko ponad wyciągniętymi rękami Casillasa prosto do bramki. Gol. Z dziką satysfakcją,  aż krzyknęłam „Tak!”. Jednak w tej samej chwili zostałam powalona na ziemię przez Ikera, który wyskoczywszy do piłki w górę i dopiero spadł. A ja stanęłam na jego drodze lotu. Poczułam zapach perfum i wody po goleniu. Ciepłe ciało bramkarza przygniotło mnie do ziemi. Poczułam jak mój policzek zetknął się z jego jednodniowym zarostem. Poczułam ostry ból w potylicy bo upadając uderzyłam głową o ziemię. Świat zawirował. Na chwilę straciłam słuch. Czułam tylko ciało Casillasa na swoim. Usłyszałam gwizdek, zdawało mi się, że gdzieś bardzo, bardzo daleko ode mnie. Usłyszałam głuche uderzenia. Ktoś biegł w naszym kierunku. Kilka mieszających się temp. Nagle na zamazanym niebie pojawiły się trzy różne zarysy twarzy. Dwie z ciemnymi włosami, jedna z bardzo jasnymi. Słyszałam jak ktoś mnie woła. Nie jeden głos a kilka. Poczułam jak ucisk na moim ciele się zmniejsza. To Iker podnosił się ze mnie. Te trzy twarze coś do mnie mówiły. Później mówiły coś do siebie. I znów do mnie. Nic nie rozumiałam. Nagle pojawiła się czwarta twarz. Powiedziała do mnie „Olu?” Ładnie. Uśmiechnęłam się, bo już dawno nie słyszałam, żeby ktoś tak do mnie mówił. Zaczęłam odzyskiwać ostrość. Świat przyspieszył i wrócił do normalnego tempa. Rozpoznałam te cztery twarze, chociaż musiałam się bardzo namrugać. To Mou, Ozil, Dudek i Cristiano. Dotarły do mnie wyraźnie ich słowa.
- Hej tam? Żyjesz? Ola? Słyszysz mnie? - jak cudownie było móc usłyszeć Polski język.
- Co się stało z tym cholernym słońcem? I czemu do cholery pochyla się nade mną tyle przystojnych facetów? Czy ja nadużywam słowa „cholera”? - Zaczęłam zadawać bezsensowne pytania po polsku.Wszyscy się uśmiechnęli a Dudek zaśmiał.
- Mam coś na twarzy? - zapytałam. - Czemu się ze mnie śmiejesz?
Czułam się ogłupiała. Wszystko było bez sensu. Szczególnie to, że pochylał się nade mną Aveiro.
- Nie. Nie masz nic na twarzy. Dasz radę się podnieść? - zapytał.
-Yyyyyy….- dlaczego to słońce tak mocno świeciło. - Tak. Chyba tak.
- No to hop, do góry. - powiedział Jurek biorąc mnie za ręce.
Dźwignęłam się na nogi. Było dobrze. Tylko strasznie jasno. Zasłoniłam oczy ręką. I w tej chwili straciłam jakiekolwiek poczucie stabilności. Poczułam, że lecę na plecy i nic nie mogę zrobić. Przygotowałam się już na kolejne bolesne spotkanie z ziemią. Ale nie nadeszło. Poczułam za to jak unoszę się do góry w pozycji półsiedzącej, a nogi dyndają mi w powietrzu. Słyszałam gdzieś w oddali hiszpańską mowę. Zrozumiałam ją.
-Przepraszam. Ja nie chciałem. Przepraszam. Po prostu leciałem. A ona jakoś tak… Nic jej nie będzie? Powiedzcie, że żyje. Przepraszam.
- Wybaczam! Tylko już przestań przepraszać, bo mi się ciebie robi szkoda! - powiedziałam głośno. Prawie krzyknęłam.
 Usłyszałam wybuch śmiechu. Ale niewiele mnie to obchodziło. Czułam się strasznie zmęczona. Niewiele myśląc położyłam głowę na jakiejś twardej i ciepłej rzeczy.  Bardzo ładnie tu pachniało. Mogłam tak sobie siedzieć. Było mi ciepło i miło. Ten zapach sprawiał, że chciało mi się jeszcze bardziej spać. Ale zaraz oprzytomniałam. Coś tu jest nie tak. Otworzyłam oczy. Znajdowałam się ponad metr na ziemią. Widok miałam ograniczony. Tuż przed moim nosem znajdował się bowiem czyjś kark. Widziałam jak pulsuje krew w tętnicy. Ktoś trzymał mnie na rękach. Nagle poczułam oplecione ramiona wokół mojej talii i kolan. Ocknęłam się na dobre.  Rozejrzałam się dookoła. Naprzeciwko dojrzałam Jose, Crisa, Pepe, Dudka i Casillasa. Gdzieś dalej stali Albiol, Lee, Rose i inni. Wszyscy mieli rozbawione ale i bardzo zatroskane miny. Zrobiłam rozrachunek. Kogoś brakowało. Kogoś, kto teraz trzymał mnie na rękach. Odchyliłam głowę do tyłu i zobaczyłam tuż nad sobą profil Ozila.
- Możesz mnie już postawić. - powiedziałam po niemiecku.
- Jesteś pewna, że utrzymasz się na nogach? - zapytał patrząc na mnie z zatroskaną miną.
- Mój łeb jest jak niemiecki pancernik. Takie spotkanie z ziemią to dla niego pikuś. - powiedziałam, przywołując na jego twarzy uśmiech.
Byłam już całkiem przytomna. Mesut ostrożnie postawił mnie na ziemi.
- Tadaaaammm. - Zanuciłam, pokazując że wszystko ze mną w porządku.
Napięcie opadło. Chociaż wszyscy wciąż patrzyli się na mnie niepewnie.
- Widzisz. Jak będziesz jadł tak dużo pierogów z truskawkami to będziesz niepokonany. - powiedziałam wesoło do Jose który stał najbliżej mnie. Jose zaczął się śmiać. Nikt inny nie zrozumiał o co mi chodzi. Jedynie Dudek załapał co to pierogi z truskawkami, ale nie widział sensu w połączeniu ich z niezniszczalnością.  Casillas podszedł do mnie z miną błagającego o litość szczeniaka. Chciał coś mówić, przepraszać, ale słowa utkwiły mu w gardle.
- Jeszcze kiedyś ci się odpłacę, nie martw się. - powiedziałam uśmiechając się do niego. Znacznie rozchmurzył się widząc, że się na niego nie gniewam. Nie wiem dlaczego, ale miałam świetny humor.
- Piękna bramka. - odezwał się ktoś za moimi plecami z wyraźnym akcentem. Odwróciłam się i zobaczyłam, że słowa te wyszły z ust Ronaldo.
- A dziękuję.
- Powiedz mi. - zaczął Pepe. - To był przypadek? Czy zaplanowałaś tor lotu tej piłki?
- Wiedziałam co chcę z nią zrobić. Udało się. Liczyłam, że odbije się mocniej od twojej nogi, ale chyba nie wyszło źle, prawda?
- Pierwszy raz ktoś mnie tak zrobił. - powiedział z niedowierzaniem, drapiąc się po głowie.
Jose podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Na jego ustach wciąż gościł śmiech.
- Faktycznie - gol piękny. Ale nie chcemy cię zabić już na pierwszym treningu. Cristiano do przodu. Ozil na środek, a Alex na prawą stronę.
Wciąż obejmował mnie ramieniem. Odeszliśmy na bok.
- Wszystko ok? Może nie chcesz już dziś grać.
- Nie. Naprawdę jest ok. Żyję, nawet się już tak nie stresuje. - powiedziałam szczerze.
Co on ma w sobie takiego, że zawsze wszystko mu mówię. Nie potrafię przed nim skłamać. Słowa same ze mnie wypływają zanim zdążę zastanowić się nad ich sensem.
Obdarzył mnie tym swoim powalającym spojrzeniem.
- Na pewno? - zapytał.
- Ta… Tak.
Uśmiechnął się ciepło.
- W takim razie zaczynamy. Reszta treningu minęła bez większych ekscesów. Końcowy wynik wynosił 4:3 dla nas.
Udało mi się strzelić jeszcze jednego gola, oraz po jednym dołożyli Ozil i Cristiano asystując sobie nawzajem.  Atmosfera była naprawdę przyjazna. Wszyscy byli uśmiechnięci, roześmiani, rozluźnieni. Poznałam lepiej drużynę. Byli świetni. Casillas był z nich najspokojniejszy, ale wesoły i rezolutny.
Był skromnym ale konkretnym i rzeczowym facetem. Uwielbiałam jego hiszpański . Marcelo to typ wariata. Było go wszędzie pełno. Uwielbiał żartować z kolegów. Wulkan energii. Jedyną osobą, która potrafiła nad nim zapanować był chyba tylko Jose. Jednym spojrzeniem ściągał go na ziemie. Pepe również był roześmiany, ale bardziej opanowany i spokojny niż Marcelo. Trzymał z nimi Cristiano. Był tak jak oni, wesoły i trochę zwariowany. Ale nie był to ten facet, którego opisywano, jako samolubnego, aroganckiego egoistę. Wiedziałam, że moją bratnią duszą w tej grupie będzie też Jurek Dudek - mój jedyny rodak. Gdybym nie czytała o Kace tyle razy nigdy nie przeszło by mi przez myśl, że jest jednym z najlepszych na świecie piłkarzy. Był skromnym, cichym chłopakiem. Podobnie jak Karim Benzema. Albiol i Arbeola trzymali ze sobą. Wygłupiali się i śmiali razem z Marcelo. Momentami przypominali grupkę nastolatków. Ale widać było, że wszyscy bardzo poważnie podchodzą do tego co robią na boisku. Spośród wszystkich wyróżniał się Xabi Alonso. Był grzeczny, szarmancki i ułożony. Twardy i stanowczy, a jednocześnie opiekuńczy i troskliwy. Był bardzo szanowany zarówno przez chłopaków z drużyny jak i trenera. Bardzo go polubiłam, z wzajemnością. Przybijał mi piątkę po każdej akcji, dawał rady i wskazówki. Żartował i uspokajał, kiedy mi nie wyszło. No i oczywiście „mój” Ozil. Już wtedy mogłam go nazywać „moim” bo już był dla mnie przyjacielem. Zawiązała się między nami silna nić przyjaźni, po mimo że znaliśmy
się zaledwie kilka godzin. Z boiska schodziłam razem z Xabim i Mesutem. Opiewali oni moje gole, każdy w swoim języku. Mieszanka hiszpańskiego i niemieckiego brzmiała przezabawnie, więc całą drogę śmiałam się w głos. Mijający nas Mou powiedział, że Zindi będzie czekał na mnie na parkingu.  


Jest numer piąty :) 
Nie jest to koniec wątku... Ale jakbym miała dodać wszystko na raz było by tego dużo za dużo.
Mam nadzieję, że się podoba.
Komentujcie.
Dzięki.

1 komentarz: