czwartek, 17 marca 2011

007. Mi casa es su casa.

Poszliśmy więc do trzypiętrowego budynku. Oczywiście był urządzony w kolorach bieli i srebra. W powietrzu unosił się zapach nowości i farby. Weszliśmy do niewielkiego holu. Była to portiernia. Przy drzwiach stał strażnik, za kontuarem miło wyglądający mężczyzna w sile wieku.  Było tu kilka kanap, dużo białych, ogromnych orchidei i innych kwiatów. Poczułam się jak w hotelu. Zizou przedstawił mnie portierowi i wziął od niego klucz do pokoju nr 18. Cały budynek zbudowany był na planie podkowy. Przeszklone korytarze biegły po wewnętrznej stronie budynku. Z okien widać było basen i piękny zielony ogród. Mój pokój był na ostatnim piętrze, na końcu korytarza. Zinedine otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Znalazłam się w dość dużym pomieszczeniu. Nie było tam w ogóle mebli. Nic tam nie było. Jedynie panele na podłodze. Na prawo ode mnie były drzwi. Otworzyłam je i znalazłam się w dużym pokoju. Podłoga z ciemnego drewna a na niej materac. Tyle. Wróciłam do salonu patrząc niepewnie na Zindiego. On z tajemniczym uśmiechem opierał się o duże okno. Nic nie powiedział. Zostały mi jeszcze jedne drzwi, dokładnie naprzeciw mnie. Przemaszerowałam przez pokój, nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg. Znalazłam się w dużej czekoladowo-białej łazience. Jedyne urządzone pomieszczenie. Był tu duży, zabudowany prysznic, ogromna wanna z hydromasażem i muszla klozetowa. Kilka pólek i regałów. I znów duże okno, nad którym wisiała czekoladowa roleta. Cofnęłam się. Spojrzałam na Zidane’a,  który wciąż nic nie mówiąc stał oparty o szybę.
- Aha. - rzekłam.
Rzuciłam torbę z ciuchami pod ścianę i usiadłam na niej wyciągając obolałe po treningu nogi. Zindi usiadł obok mnie.
- Przytulne gniazdko. - powiedziałam rozglądając się po pustym pokoju.
Zindi uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
- Czy naprawdę przemknęła ci przez głowę myśl, że to już koniec? Radź sobie sama? - zapytał.
- Eeeeeee…. Tak. - odparłam.
- No proszę cię!
- No to o co chodzi? - zapytałam patrząc na niego niepewnie.
- Chcemy, żeby było miło i przytulnie tak? A więc sama sobie urządzisz swój nowy dom.
- Za co?
- Klub daje ci na to spore fundusze.
- No coś ty!? Ile?
- Tyle, żeby starczyło.
- No ale powiedz…
- Nie przejmuj się tym. Jeszcze dzisiaj w nocy pomalują wszystko na wybrane przez ciebie kolory. A jutro pomyślimy o meblach.
- Jutro umówiłam się z Ozilem. - zauważyłam.
- No to pójdziecie na zakupy.
- Nie znam Madrytu. I on chyba też nie.
- Ja z wami jechać nie mogę. Ale znam pewną miłą Portugalkę, która z chęcią ci pomoże. - powiedział, a widząc, że nie wiem o kogo chodzi, dodał: - Tami.
- O nie! Nie chce jej zawracać głowy.
- Ale już jesteście umówione. Dzwoniła do mnie jak miałaś trening. O 15.00 w Centrum koło Cybeles.
- Naprawdę? Ojej.
- Zdaje się, że Mathilde też z wami pojedzie. Ozil akurat o 16.00 zaczyna trening, więc masz jutro cały dzień zajęty.
- A dzisiaj zajmuję materac?
- Niezupełnie. To też już jest zaplanowane.
- Ale co? Gdzie?
- Zobaczysz. - odparł z tajemniczym uśmiechem, a w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. - O. To chyba dekorator.
Podniósł się i pomógł mi wstać. Otworzył drzwi. Za nimi zobaczyłam mniej więcej trzydziestoletniego mężczyznę o kruczoczarnych włosach i śniadej cerze. Miał on już przygotowane kilka propozycji pomalowania mojego mieszkania. Wszystkie bardzo mi się podobały. Ale w końcu wybrałam brązowo-turkusową sypialnię i kremowo-brązowy salon. Zizou oprowadził mnie po budynku.
Na dole była siłownia, basen, sauna i stołówka. Tam miałam jadać każdego dnia posiłki przygotowane specjalnie dla mnie. Każda z dziewcząt miała swój harmonogram ćwiczeń i dietę. Na parterze znajdowała się również „świetlica”. Był to duży salon w którym stał ogromny telewizor z Playstation i xBoxem, piłkarzyki, stoły, kanapy, krzesełka i ogromna kolekcja DVD.
- Fajno. - powiedziałam, gdy obwieścił mi koniec zwiedzania. - I co teraz?
- Jedziemy.
- Gdzie?
Uśmiechnął się tylko, ale nic nie powiedział. Wsiedliśmy do samochodu. Słońce już prawie zniknęło
za horyzontem. Spojrzałam na zegarek. 21.45.
- Jejku! Już ta godzina!?
- Tu dzień jest dłuższy. A zapomniałem. - powiedział wyciągając telefon z kieszeni. Zadzwoń do mamy.
Mama nie była zadowolona, że dzwonię dopiero teraz. Musiałam jej wytłumaczyć, że nie miałam w ogóle czasu. Zaczęła mnie wypytywać jak jest w Madrycie, czy nie chce wracać. Opowiedziałam jej o wszystkim w wielkim skrócie i obiecałam, że zadzwonię na Skype jak tylko będę miała dostęp do Internetu. Chciała pogadać, ale zdawałam sobie sprawę z tego ile kosztuje rozmowa zagraniczna. Po pięciu minutach oddałam telefon Zizou.
- I co tam? - zapytał
- Nic. Opowiedziałam jej co i jak.
- Szybka jesteś.
- Wiem. Gdzie my właściwie jedziemy?
Zindi nic nie odpowiedział, jedynie się uśmiechnął.
- Aha. Nie powiesz mi?
- Nie.
Po mimo iż wstałam bardzo późno tego dnia, byłam wykończona. Oparłam głowę na szybie i przymknęłam oczy oddając się kołysaniu samochodu. Był piątek wieczór, więc na ulicach miasta było dość dużo osób. Zdrzemnęłam się mimowolnie. Cały czas słyszałam muzykę z radia, ale nie byłam w stanie utrzymać otwartych oczu. W końcu poczułam jak samochód zatrzymuje się a Zidni wyłącza silnik.
- Jesteśmy.
Otworzyłam leniwie oczy. Zatrzymaliśmy się na podwórku przed domem państwa Mourinho.
- Żartujesz? = zapytałam patrząc na Zinedine’a.
- Mówiłem ci, że Tami dzwoniła do mnie, kiedy miałaś trening. Powiedziała, że nie pozwoli ci tułać się po hotelach. I że urwie mi głowę jak cie tu nie przywiozę na noc. Ta kobieta ma po prostu dar perswazji w głosie.
- A dlaczego nie powiedziałeś mi od razu?
- Bo byś oponowała.
- Oczywiście.
Wysiedliśmy z samochodu.
- Gdzie są właściwie moje wszystkie rzeczy? - zapytałam, gdy staliśmy przed drzwiami, czekając, aż ktoś nam otworzy.
- U mnie w bagażniku.
Drzwi otworzyła Tami.
- No! Jesteście nareszcie. - powiedziała z uśmiechem wpuszczając nas do środka.
- Ja naprawdę chciałam podziękować. Naprawdę dała bym sobie radę w hotelu. Nie chcę robić problemu.  - zaczęłam szybko mówić patrząc Tami w oczy.
-Kochanie! Nie mam mowy! Żadnego hotelu. Śpisz tu i koniec kropka. - powiedziała głosem niecierpiącym sprzeciwu.
- Ale ja naprawdę… - próbowałam dojść do głosu.
- Och. Proszę cie, przestań. Nigdzie cię stąd nie puszczę. A jutro idziemy na zakupy zdaje się.
- Z samego rana zabieram ją do Valdebebas na badania. - wtrącił się Zizou. - A propo. Musisz
być naczczo więc kolacji dzisiaj nie jesz.
- Jasne. - powiedziałam.
Przeszliśmy do salonu.  Z radia leciała muzyka. Na kanapach siedzieli Jo i Mathilde z książkami
i zeszytami. Na tarasie zobaczyłam Jose. Czytał gazetę i popijał piwo. Gdy nas zobaczył, odstawił szklankę, wstał i podszedł do nas. Chciałam mu podziękować, w końcu on tu był panem domu, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, on mnie uprzedził.
- Nie ma problemu.
Uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Bez sensu! - powiedziała, a właściwie krzyknęła Mathilde, rzucając książkę ze złością na ławę.
- Co bezsensu? - zapytał Mou.
- Matematyka jest bezsensu! I Fizyka! I w ogóle cała szkoła jest bez sensu! - prawie krzyczała.
- Wytłumaczyć ci to? - zapytał Jose.
- Najpierw przynieście rzeczy Alex. - wtrąciła się Tami kierując słowa do swojego męża i Zindiego.
- Pomogę wam. - ruszyłam w kierunku drzwi ale pani Mourinho złapała mnie za rękę.
- A od czego są mężczyźni w tym domu? - powiedziała z uśmiechem.
Zizou i Mou wyszli więc na zewnątrz. Mathilde złapała za telefon i zaczęła pisać sms’a.
- Co masz z tej matmy? Może będę mogła pomóc. - powiedziałam siadając obok niej.
- Funkcje. - powiedziała z obrzydzeniem.
- Dawaj ten zeszyt. Zaraz coś wymyślimy.
Zaczęłam jej tłumaczyć cały temat od początku. Miałam ścisły umysł, więc nie sprawiało mi to najmniejszego problemu. Matematyka po hiszpańsku była chyba jeszcze bardziej prosta niż po polsku, ale brakowało mi czasem słów i musiałam sobie pomagać angielskim. Dałyśmy jednak radę. Pół godziny później, gdy Tami zamykała już drzwi na taras Mathilde sama rozwiązywała wszystkie zadania.
- Boże! Ale to jest proste! Jak ja mogłam tego nie rozumieć? Jesteś cudna! Dzięki.
- No nie mówcie mi, że poza tym, że gra, gotuje to jeszcze jest geniuszem. - powiedział Jose.
- Na to wygląda. A pomożesz mi jeszcze z tą fizyką? - Mathi chwyciła zeszyt. - Jakoś jak ty mówisz, to wszystko rozumiem, a jak tłumaczy mi ta stara jędza…
- Jasne. - ucięłam, bo widziałam mordercze spojrzenie Tami, której nie podobało się to jak jej córka nazywała nauczycieli. - A co masz?
- Magnetyzm.
Było już dobrze po drugiej w nocy jak padłyśmy. Zasnęłyśmy na kanapie, obłożone książkami i zeszytami. Mathilde leżała z głową na moim brzuchu, a ja opierałam się na kilku poduszkach i kocu. Obudził nas Jose. Ja ocknęłam się, gdy usłyszałam, jak schodzi po schodach. Mathilde trudniej było dobudzić.
- Która godzina? - zapytałam przecierając oczy.
- 7.15. Zindi ma być po ciebie o 8.00.
- Prysznic.
- Znasz drogę.
- Nie. Poproszę mapę. - powiedziałam wesoło.
- Czuj się jak u siebie.
Poszłam na górę, wzięłam prysznic, znalazłam w swojej torbie jakieś ciuchy. Okazało się, że nie mam żadnych czystych szortów, więc musiałam postawić na jeansy. Jakimś cudem znalazłam za to swoje stare rzymianki. Zeszłam na dół z wilgotnymi włosami.
-Dzień dobry. - przywitała mnie Tami. Była w szlafroku. Stała przy kuchni i robiła kanapki.
-Dzień dobry. - odpowiedziałam.
Jose wciąż próbował dobudzić Mathilde, jednak jego starania na nic się zdały. Dziewczyna spała twardo jak kamień, mrucząc jedynie przez sen, żeby ją zostawił. Westchnął ciężko, odstawił kubek z kawą i wziął ją na ręce.
- Coś ty mi z dzieckiem zrobiła? - powiedział z udawaną trwogą w głosie, mijając mnie na schodach. Uśmiechnęłam się tylko.
- Kochanie. Pozwól że zapytam. Czy Ty chcesz się nam dzisiaj ugotować? Ma być cieplej niż wczoraj, więc jeansy to nienajlepszy pomysł.
- Dam jakoś radę. Nie mam już czystych szortów. Nie byłam gotowa na takie upały.
- Przyniosę ci coś z szafy Mathi. Żadnego ale. - powiedziała stanowczo, gdy już otworzyłam usta, żeby zaoponować.
W tym czasie zadzwonił dzwonek do drzwi.
- To pewnie Zindi. Otworzysz? - poprosiła Tami, samej udając się na górę.
- Oczywiście.
Za drzwiami faktycznie zobaczyłam Zinedine. Przywitał mnie całusem w policzek. Hiszpania.
- Mamy jeszcze chwilę. Ja mam świeże pieczywo, a Tami pyszną kawę. - powiedział wchodząc
do środka. Przeszliśmy do kuchni. Był tam już Jose. Podjadał coś nastawiając wodę na kawę.
- Salut mi Amigo. - powiedział, gdy zobaczył Zindiego. - Chyba przyda się więcej wody. Wymienili się uściskiem dłoni. Zindi zareklamował przywiezione przez siebie drożdżówki i usiadł na kanapie czekając na kawę. Jose przyłączył się do niego.
- A ty wiesz co? - zaczął Mou. - Okazuje się, że ja tu znalazłem kobietę - orkiestrę.
- Tak? - Zizou spojrzał na niego zaciekawiony.
- Tak. Dziewczyna wielu talentów. - mówił patrząc na mnie i uśmiechając się ciepło. - Nie dość, że gra jak nikt, gotuje niesamowicie to jeszcze jest geniuszem o ścisłym umyśle. W tym czasie z góry zeszła Tami.
-  Myślę, że nie będziesz miała problemu. Na oko macie taki sam rozmiar. - powiedziała, dając
mi krótkie, jeansowe szorty.
Zaczęłam odpinać pasek spodni.
- Jak chcesz możesz sobie pójść na górę. - powiedziała pani domu.
- A co to oni za przeproszeniem dupy nie widzieli? - zapytałam, zsuwając jeansy.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Rozebranie się nie stanowiło dla mnie problemu. Nie wstydziłam się swojego ciała, chociaż nie było idealne. Ciało jak ciało. Każdy ma takie samo. A tym dwóm facetom akurat w pełni ufałam. Chociaż oni i tak z grzeczności nie patrzyli na moje nagie nogi.
- Pasują idealnie. Dziękuje. - powiedziałam do Tami.

Tadam! Jest nr 7!
Z tego powodu ja się bardzo cieszę, ponieważ ostatnio krucho z czasem i nie mam kiedy tworzyć. Ale wielkiego poślizgu czasowego nie mam. Następny możliwe, że już za tydzień.
*MI CASA ES SU CASA znaczy tyle co Mój dom twoim domem. :)
Komentujcie.
Dzięki.

2 komentarze: