sobota, 26 marca 2011

008. Łydki, kurczak i slipki.


Pierwszy tydzień minął mi bardzo szybko. W sobotę wieczorem spokojnie mogłam wprowadzić się do swojego mieszkanka. Nie miałam za dużo czasu żeby jakoś porządnie je urządzić, ale obiecałam sobie, że przy okazji następnego dnia wolnego wyciągnę Ozila albo Mathilde na miasto i dokupię co mi będzie potrzeba. Moje życie w Madrycie było bardzo dobre i wygodne pomimo, iż zabiegane. Po tygodniu byłam pewna, że Mou nie przesadzał mówiąc, że nie będę miała zbyt wiele czasu żeby odpocząć. Mój dzień zaczynał się od wczesnej pobudki. Później trochę ćwiczeń, biegania. O 7.00 każdego ranka było śniadanie. Później na 8.00 do szkoły. Chodziłam do tej samej szkoły co Lee i Rose. To z nimi miałam najlepszy kontakt w drużynie. Lee pochodziła z Brazylii a Rose z Wielkiej Brytanii. Lubiłam je, a one chyba lubiły mnie. Ale wiedziałam, że prawdopodobnie nigdy nie będziemy przyjaciółkami na śmierć i życie. Szkoła do której chodziłam była najlepsza w całym Madrycie a podobno nawet w całej Hiszpanii. Nauczyciele byli wymagający. Program na moim poziomie. Podobało mi się. Nie musiałam uczyć się hiszpańskiego więc wybrałam zajęcia z francuskiego i włoskiego. Strasznie podobały mi się te języki. Obiecałam też sobie, że gdy tylko uda mi się zaoszczędzić trochę pieniędzy i czasu, zapiszę się na jakieś lekcje portugalskiego. W drużynie używano tego języka często, ponieważ większość trenerów była Portugalczykami. A poza tym podobał mi się bo przywoływał skojarzenie z polskim. Przygotowywałam się do międzynarodowej matury więc miałam bardzo dużo zajęć. Codziennie widywałam się z Jo i Mathilde. Chodziliśmy do tej samej szkoły tylko każde z nas było na innym poziomie. Po powrocie ze szkoły był długi trening. Często z chłopakami. Wieczorem trzeba było odrobić wszystkie zadania domowe i pouczyć się. I tak zleciał mi calutki tydzień.
W sobotę trening miał być o 10.00. Mogłam się przynajmniej wyspać. Trenowaliśmy w komplecie obu drużyn.  Było jak zwykle wesoło.  Jose wprowadzał nam już dużo więcej teorii. Pod koniec zajęć dowiedziałyśmy się, że we wtorek i środę jesteśmy zwolnione ze szkoły  a w czwartek miały być nam odpuszczone wszystkie prace domowe itp. W środę wieczorem graliśmy mecz. A właściwie mecze. Liga dziewcząt i liga kobiet zyskały sobie ogromną popularność na całym świecie. Posiadanie przez duży, bogaty klub piłkarski drużyny kobiet albo chociaż dziewcząt było już na porządku dziennym. Mecze odbywały się z taką samą „pompą” jak mecze mężczyzn. Kobiecy futbol podobał się kibicom obojga płci. W lidze hiszpańskiej spotkania pierwszych drużyn danego klubu odbywały się tego samego dnia. Było to wyzwanie dla trenerów, ale wiadomo było, że przy podwojonej liczbie drużyn w całej Hiszpanii inny sposób planowania meczy byłby niewykonalny dla niektórych zespołów. Podobnym systemem posługiwano się także w Champions League. Większość klubów zatrudniała po prostu dodatkowego trenera tak, że mieli oni dwie oddzielne drużyny. Nasza była tą jedną z niewielu prawie zjednoliconych.  
Sobotnie popołudnie miałam wolne. Schodząc z boiska byłam w wyśmienitym humorze, jak praktycznie wszyscy. Śmiałam się z tekstów towarzyszących mi Rose i Lee, które po raz kolejny obgadywały budowę ciał piłkarzy.
- Boże. A widziałaś ramiona Ramosa?
- Cudne! Ale ręce Xabiego rządzą.
- Faktycznie boskie. Ale nic nie przebije pośladków di Marii.
- Jest jedna rzecz, o wiele lepsza od tyłeczka Angela.
Spojrzały na siebie porozumiewawczo.
- Jaka? - zapytałam z ciekawości.
- Łydki Cristiano Ronaldo. - szepnęły zgodnie, a ja wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
Zobaczyłam, że kilka metrów przede mną idzie Ozil w towarzystwie Samiego Khediry i Jurka Dudka. Rozpędziłam się i wskoczyłam mu na plecy. Złapał mnie z łatwością, ale był zdziwiony.
- Co za…?
- Cześć „Uzil”. - powiedziałam akcentując specjalnie jego nazwisko niczym komentatorzy sportowi.
- Serwus panno Boruc. - odpowiedział, wyraźnie przeciągając „r” w hiszpańskim stylu.
- O mnie nikt tak nie mówi. - zauważyłam oplatając mu nogi wokół bioder i ręce wokół ramion.
- Jeszcze nie. Ale w środę będziesz miała swój debiut. Cieszysz się?
- Nie wiadomo czy będę miała, tak? Mou nie ogłosił jeszcze świętej dwudziestki.
O tym, kto miał wziąć udział w środowym meczu mieliśmy się dowiedzieć dopiero na spotkaniu, które miało się odbyć pół godziny po wtorkowym treningu.
- Ty nie będziesz miała? Alex. Proszę cię. Casillas się boi jak biegniesz z piłką w jego stronę. A to w końcu mistrz świata. - ostatnie dwa znania powiedział głośno i po hiszpańsku.
Iker, który szedł kilka metrów przed nami odwrócił się.
- Ktoś wzywał supermana? - zapytał, patrząc na mnie zawadiackim wzrokiem i zatrzymując się, by na nas poczekać.
- Och. Ty nasz bohaterze! - powiedziałam.
Casillas wypiął przesadnie dumną pierś, przybierając  teatralną minę.
- Teraz to wyglądasz zupełnie jak kurczak. - krzyknął Marcelo i zaczął udawać wymienione przez siebie zwierze.
Wszyscy ryknęli śmiechem. Iker zaczął gonić Marcelo po boisku, gdy ten uciekał przed nim gdacząc co chwila. Widok ten był tak zabawny, że nawet Jose, który zazwyczaj starał się nie zwracać uwagi na wygłupy Brazylijczyka, śmiał się w głos.
- Na czym to my… - powiedziałam, gdy udało mi się opanować.
Wchodziliśmy już do korytarza, biegnącego do szatni. Wciąż siedziałam Mesutowi na plecach.
- A! Wiem! Co robisz dzisiaj po południu i wieczorem? - zapytałam spoglądając ponad ramieniem Niemca na jego profil. 
- Chyba nic szczególnego. A co? 
- A bo cię na rankę chciałam zaprosić.
- O! Grubo! Mam być w garniturze, czy raczej coś mnie oficjalnego?
- Może być strój kąpielowy. - odpowiedziałam wesoło.
- A gdzie na tą randkę idziemy?
- Do jakiegoś sklepu meblowego czy coś. Bo chciałabym w końcu wykorzystać tą kasę, którą mi dali na urządzenie mieszkania.
- Czyli na zakupy?
- Tak. Ale nie bój się. Nie będziemy kupować ciuchów ani butów ani innych takich.
- Nie? A szkoda. Bo przydały by  mi się jakieś adidasy nowe.
- No jak sobie Mój Księciuniu tego życzy, to zajdziemy do jakiś ciuchlandów.
- Dobra. A mogę wziąć kolegę?
- A przystojny jest? Bo wiesz, jak takie dwie piękności jak my, wybiją na miasto to rozumiesz, żeby nam przypału nie zrobił.
Uwielbiałam tak z nim rozmawiać. Sami, który szedł obok nas, śmiał się z naszej rozmowy.
- Podobno przystojny. Nie wiem. Nie znam się na urodzie facetów.
- No jak przystojny to możesz wziąć.
- To o której?
- Przyjedź po mnie o 15.00.
-Przyjedź, zawieź, odwieź. I co jeszcze?
-ChocoMocha z odrobiną wanilii, bitą śmietaną, rodzynkami, pianką i posypką czekoladową jeśli można. - powiedziałam, schodząc mu w końcu z pleców i stając naprzeciwko niego.
- Dobra. O 15.00. To co? Garniak czy slipki?
- Ale same slipki?
- Samiusieńkie. - powiedział szczerząc się do mnie w zawadiackim uśmiechu.
- To garniak. Nie spóźnij się. - powiedziałam i poszłam w kierunku naszej szatni.
Słyszałam jak gdzieś za moimi plecami Khedira rechocze ze śmiechu.


Przed państwem nr 8 ;) 
Mi się bardzo podoba. Mam nadzieję, że wam też.
Kolejny rozdział już w przyszłym tygodniu (mam nadzieje) :)
Komentujcie.
Dzięki.

4 komentarze:

  1. Nioch, nioch, nioooch ! ; ))

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest genialne! XD o mało co z krzesełka nie spadłam, ale to szczegół xD czekam na cd ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Uprzejmie proszę, żebyś ruszyła swoją szanowną i dodała jakiś odcinek.
    Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń